środa, 14 stycznia 2015

~Rozdział dziesiąty~ Póki śmierć nas nie rozłączy

Luna Lovegood



 Zielone wzgórze przepełnione kwiatami. Czy może być coś piękniejszego? Słońce przypieka, a na czerwonym kocu po lewej stronie uśmiecha się do mnie tatuś popijając herbatkę. Odgarniam sobie kosmyk blond włosów chowając je za ucho i spoglądam z ciekawością na nową sukienkę mamy.
- Nie jest ci gorąco w tym sweterku ? - pyta z wielką troską.
Mrużę oczy od blasku słońca i powoli ściągam z siebie bluzę.
- Wstrętne nargle! Pogryzły mi cały nos! - machałam rękami na wszystkie strony.
 Głośny śmiech rodziców przepełnił moją głowę, a po chwili mama oparła się na ramieniu tatka, ten zaś gładził ją po włosach. Lubiłam ten widok, kiedyś zastanawiałam się, czy w przyszłości mój mąż będzie robił tak samo. Oni na prawdę się kochali...

- Za Hogward! - usłyszałam głos, biegnącego w stronę Śmierciożerców Seamusa, który przypomniał mi o rzeczywistości.
Mama nie żyje, tata z resztą też nie. Nie wiadomo co dzieje się z Neville'm, Draco ukrywa swe emocje, ale tak na prawdę ma ochotę się rozpłakać. Jest wojna. Zginęło dziesiątki ludzi. Staruszków, dorosłych, a nawet dzieci. Nie wiem dlaczego żyję, powinnam już dawno umrzeć, a jednak jestem i patrzę na krew, która pokryła całe błonia przed zamkiem.
Czuję się jak ostatni człowiek na ziemi, który został z bandą dzikich drapieżników, którzy czekają na odpowiednią chwilę, żeby mnie zabić znienacka. Teraz myślę tylko o tym, żeby moja śmierć nie była bolesna. Nie chcę cierpieć przed przekroczeniem tego świata.
- Co robisz?
Załzawione ze złości oczy Dracona uświadomiły mi jak on bardzo cierpi. Voldemort zabił jego ojca, zrobił z jego całej rodziny swoich zwolenników, a w dodatku rozkazał mu zabić Dumbledore'a.
- Chcę zapomnieć... Chcę go zniszczyć... Chcę umrzeć...
- Nie rozdrapuj tego nożem. To nic nie da. - mówiłam chwytając go za lewą rękę, całą oblaną we krwi - Będzie wielka blizna.
- Wolę bliznę, niż to. Nie chcę być jego własnością.
Próbowałam opatrzyć mu rękę. Przecież nic nie da kaleczenie ciała tylko po to, żeby zniszczyć mroczny znak. Jego się nie da usunąć. Przekrwawiona, czarna czaszka z wypluwającym wężem wciąż tkwiła na jego lewej ręce. Jakiś tam znak nie oznacza o człowieku. Liczy się to co ma się w sercu. Jeśli Draco nie czuję się Śmierciożercom to nim nie jest, pomimo mrocznego znaku.
- Chciałabym odnaleźć Neville'a zanim nas zabiją.
Spojrzał na mnie tak, jakby do końca nie rozumiał słów. Na chwilę przestał się zajmować rozdrapywaniem skóry i spojrzał mi prosto w oczy.
- Myślisz, że on jeszcze żyję? - zapytał.
 Szczerze mówiąc wątpiłam w to. Zniknął od razu na początku, może już wtedy wbił się w wir śmiertelnych zaklęć. Jeśli on teraz leży martwy to tym bardziej muszę go odnaleźć. Chciałam pogładzić jego włosy, pocałować w policzek i spojrzeć w jego duże brązowe oczy. On musi żyć! Bo jeśli nie, to po co ja mam tu zostać? Sama.
Odwróciłam się na pięcie i wolnym krokiem zmierzałam na wprost. Gdzie chciałam iść? Tego nie wiem. Miałam tylko wielką nadzieję, że na drodze spotkam Neville'a, który uśmiechnie się do mnie i otrze moje łzy.
- Poczekaj ! - krzyknął za mną Draco owijając swoją rękę w kawałek materiału - Nie znasz jakieś zaklęcie na to cholerstwo?
Uśmiechnęłam się łagodnie i jednym dotknięciem różdżki usunęłam zaczerwienienia i ślady rozcięć. Spojrzał na czarniejący znak z obrzydzeniem i wyszeptał :
- Chyba lepiej wyglądała kiedy była oblana krwią.
 Cho, Hanna, Fred, Tonks, Lupin, tata, pan Malfoy... - wyliczałam na palcach. Oni wszyscy już nie żyją. Czułam, że poniesiemy klęskę. Znów zwyciężą Śmierciożercy, będziemy żyli w strachu przed samymi sobą. A nawet jeśli ktoś przeżyje z obawy o swoją skórę przyłączy się do Voldemorta. Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Napotykaliśmy zwłoki czarodziejów, ale żaden z nich nie był Neville'm. Nie poddam się! Skoro żyję, muszę go zobaczyć. Wciąż  myślałam o oświadczynach. A jednak mnie kocha powtarzałam sobie w duchu. Jeszcze dwa lata, będę miała siedemnaście lat i wyjdę za Neville'a. Będziemy szczęśliwym małżeństwem. Tylko on mi został, nie chciałam stracić i jego!
- Co ci jest? - zapytał Draco klękając obok zapłakanego George'a.
Spojrzał w górę nie wierząc, że te słowa wypowiada właśnie on - wróg jego rodziny. Chciał wyciągnąć z kieszeni różdżkę, ale Draco zatrzymał go łapiąc go za rękę.
- Trochę się zbrudziłeś, co?
Uwaga była nie na miejscu. W końcu podczas bitwy nikt nie wyglądał doskonale. George miał ubłocone jeansy, podartą koszulę poplamioną krwią. Rude włosy pokryte były kurzem, a duże brązowe oczy popuchnięte od łez.
- Fred nie żyje - wyjąkał podkurczając nogi.
- Wiem, tak samo jak innych wiele osób.
- Łatwo ci mówić, nie zabili ci brata, najlepszego przyjaciela... - zasłonił twarz dłońmi i wydał z siebie dziwny jęk rozpaczy.
- Tak się składa, że mojego ojca zabił Voldemort, przez to, że chciał mnie obronić...
George rozchylił palce i zerknął na bladą twarz Dracona. Westchnęłam ciężko na myśl o Neville'u. My tu tak sobie spokojnie siedzimy a on... Nawet nie chcę o tym myśleć. No tak, Draco próbuję pocieszyć George'a, zrozumiałe, chłopak prawie popełnił samobójstwo, no ale ja nie mogę tak siedzieć bezczynnie.
- Idź szukaj Neviile'a, ja tu zostanę - powiedział, tak jakby czytał w moich myślach.
  Kiwnęłam głową i bez słowa odeszłam, zostawiając ich zupełnie samych. Zapadał zmrok. W ciągu tak krótkiej chwili zginęło dziesiątki osób, kolejną ofiarą mogłam być ja. "Idź prosto, skręć w lewo... " - sama wydawałam sobie rozkazy. Marzyłam, żeby się obudzić z tego masakrycznego koszmaru.

 - Lunuś, co ci jest? - usłyszałam znajomy głos.
Przetarłam oczy podniosłam się na łokciach i zobaczyłam twarz ukochanego taty. Uśmiechnęłam się do niego, a on pogładził mnie po głowie.
- Zły sen ? - zapytał.
- Okropny koszmar - wyszeptałam, czując, że zasycha mi w gardle.

- Ha ha ha! Zabiłam Longbottoma!
Ocknęłam się. Zaczynam wariować. Wciąż wydaje mi się, że widzę tatka. Moja świadomość płata mi figle. To te nargle!
- Zabiłam Longbottoma!
Jednak ten głos wydawał się taki prawdziwy. To nie może być prawda! Szczypałam się po nadgarstku, żeby sprawdzić czy to nie sen. Muszę się obudzić! Tak, czuję ból, ale to nie znaczy, że to się właśnie dzieje. Podbiegłam szybko za głosem, który dobiegał z tylnej części zamku. Wydawał się coraz wyraźniejszy. W końcu stanęłam na wprost rozczochranej kobiety przypominającej hienę. Szczerzyła się do mnie swoimi paskudnymi zębami. Czarna, podarta sukienka z plamą krwi mieniła mi się w oczach. Zaraz, zaraz... Plama robiła się coraz większa. Kobieta spojrzała na miejsce, w którym powinna być wątroba i krzyknęła ogłuszającym wrzaskiem. W końcu padła na ziemię. Za nią stała mama Dracona. Trzymała zakrwawiony miecz i patrzyła na niego z niedowierzaniem. Dyszała ciężko, a łzy spływały jej po twarzy.
- Czy on żyje? - wyjąkała spoglądając na mnie błagalnie.
- Tak - wyszeptałam po chwili, kiedy zrozumiałam o kogo chodzi.
Uśmiechnęła się przez łzy i otarła zimny pot z czoła. Teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo ciężko jest tej kobiecie. Straciła męża, nie miała pojęcia co się dzieję z synem, a w dodatku Voldemort zmusił ich całą rodzinę do posłuszeństwa.
- On jest pod wierzbą - powiedziała - Ale proszę cię nie płacz.
O co jej chodziło? Draco? Skoro wie gdzie on jest, to dlaczego mnie pyta o jego życie? Nie rozumiem jej, ale bez wahania biegnę pod wierzbę bijącą. Pierwsze co widzę to mały kamyczek, który dałam Neville'owi na szczęście, a więc pani Malfoy mówiła o nim... Podnoszę go bez wahania i wsadzam do kieszeni. Jestem już przygotowana na najgorsze.

Droga Luno!
Nie martw się o mnie. Jestem szczęśliwy, że Ciebie poznałem, bez ciebie mój świat był nudny, to właśnie Ty pokolorowałaś go na nowo. Teraz mogę umierać spełniony. Poznałem Ciebie, a to był mój największy cel w życiu. Będzie mi dobrze. Tata i babcia będą mnie pilnować, powiedzieli, że będą ze mną na zawsze. 
Twój wdzięczny Neville

Ten liścik znalazłam w zaciśniętej w jego zaciśniętej dłoni. Był uśmiechnięty, jak wtedy kiedy go pocałowałam po raz ostatni. Oczy miał otwarte, brązowe jak zawsze, ale dziwnie puste... Łzy same wypływały z moich oczu. Gładziłam go po twarzy, całowałam jego skaleczone dłonie i przytulałam do serca, które przestało bić. Zamknęłam mu oczy palcami i uśmiechnęłam się sama do siebie. Wyglądał jakby spał. Szkoda, tylko, że nigdy się już nie obudzi. Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam pamiętam, że płakał, teraz jest uśmiechnięty, wkracza do lepszego świata. 
- Teraz nie będziesz już czuł bólu, skarbie. Tylko pamiętaj zajmij mi tam dobre miejsce obok siebie. Chciałabym już tam być z tobą. Mógłbyś mi w tym pomóc? Pogadasz z Szefem? 
 Spojrzałam w niebo, tak jakbym czekała na odpowiedź. Cała mokra od łez i krwi siedziałam przy nim nucąc piosenkę, którą nauczył mnie tata.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu Odwróciłam się gwałtownie, za mną stał Draco. Poobdzierany, poraniony, zupełnie inny człowiek niż ten, który żalił mi się w łazience.
- Musimy iść - powiedział podnosząc mnie na nogi. 
Spojrzałam w tył na Neville'a i pomachałam dłonią. Nie mogę w to uwierzyć. On nie żyję. Czułam się jak wariatka, której nie został już zupełnie nikt, chciałam się zabić, ale powtarzałam sobie, że w ten sposób nigdy już go nie spotkam. Draco  ciągnął mnie gdzieś na przód, a ja odwróciłam głowę i zalałam się łzami. 
  

sobota, 3 stycznia 2015

~Rozdział dziewiąty~ Bitwa

Luna Lovegood



Wojna? To znaczy, że wszyscy zginiemy? Mam dopiero piętnaście lat, rzuciłam szkołę, straciłam najbliższych i teraz tak po prostu mam umrzeć? Nie mogę się podać, muszę walczyć do końca. Wiem, że taka dziewczyna jak ja nie ma najmniejszych szans z bandą Śmierciożerców, ale wolę umrzeć niż poddać się bez walki. Cała ta sytuacja bardzo oddaliła mnie od Neville'a, już prawie ze sobą nie rozmawiamy. Gdy tylko wygramy jakoś mu to wynagrodzę. Zaproszę go do domu, na obiadek z tatą... To znaczy we dwoje. Nie mogę pogodzić się  z faktem, że tatuś odszedł na zawsze, wciąż mam nadzieję, ze wrócę do domu, a w drzwiach zobaczę uśmiechniętą twarz tatka.
- Luna - usłyszałam cichy głos.
Wielka Sala była zupełnie pusta, zostałam tylko ja i Neville. Wszyscy wyszli na zewnątrz, przecież teraz toczy się bitwa, a my tak spokojnie rozmyślamy.
- Luna, wiem, że mam dopiero szesnaście lat - zaczął  łapiąc mnie za rękę.
Spojrzałam na niego, a moje oczy zalały się łzami. Zdałam sobie sprawę jak bardzo dojrzały jest mój chłopak. Po mimo swojego młodego wieku był odważniejszy od niejednego dorosłego mężczyzny. Wiele już w życiu cierpiał, ale nigdy się nie poddawał. Jest ogromnym skarbem. Poczułam jak lekko pociągał moją dłoń. Uklęknął przede mną i z wielką powagą wyszeptał :
- Pewnie jest na to za wcześnie, ale chyba nie będzie lepszego momentu, z resztą nie wiadomo czy przeżyjemy, a ja przed śmiercią chciałbym ci coś powiedzieć - odchrząknął -  Jeszcze nigdy nie spotkałem takiej dziewczyny jak ty, Luna. Jesteś cudowna. Czy jeśli razem przeżyjemy zostaniesz moją żoną?
  Spojrzałam na niego z góry. Wydawał mi się jeszcze przystojniejszy niż wtedy kiedy zobaczyłam go pierwszy raz. Pomimo blizn, zaschniętej krwi na czole, i podartej koszuli był najcudniejszym, najwspanialszym chłopakiem jakiego kiedykolwiek spotkałam. Nie spodziewałam się tego, że ma wobec mnie tak poważne plany.
- Oczywiście poczekam aż skończysz siedemnaście lat - zmieszał się Neville.
Dawno nie byłam taka szczęśliwa, nie zważając zupełnie na nic padłam mu w objęcia i całując w usta. Może nie powinnam się tak cieszyć zważywszy na okoliczności, ale nie mogłam się powstrzymać. W końcu mój ukochany właśnie mi się oświadczył. Tata nie miał by mi tego za złe, w końcu lubił Neville'a.
- To znaczyło tak? - zawahał się.
- Jasne głupku, przecież ja cię kocham.
Włożyłam rękę do kieszeni i delikatnie wyciągnęłam mały kamyczek, który znalazłam w zakazanym lesie.
- Trzymaj, może przyniesie ci szczęście.
Wziął go w swoje dłonie i uśmiechnął się do mnie błyskając swoimi dużymi, brązowymi oczami. Padma miała rację, że leciała tylko na Gryfonów. Są najprzystojniejsi, a w dodatku tacy odważni...
 Nagle moje uszy doznały szoku. Okropny dźwięk przedostał się przez mury Hogwartu. W ostatniej chwili Neville odepchnął mnie na lewą stronę. Witraż tak po prostu rozsypał się, a kolorowe szkiełka pokryły posadzkę. Pewnie się zaczęło. Przeszło do rękoczynów? Pewnie zabito kolejne osoby. Musieliśmy uciekać. Nie mogliśmy tak spokojnie czekać aż wszystkich pozabijają. Biegliśmy przez korytarz potykając się na schodach. Kiedy stanęliśmy na wprost ogromnych drzwi, okazało się, że są zamknięte.
- Cholera, co teraz zrobimy? - denerwował się Neville.
- Alohomora ! - krzyknęłam, a drzwi natychmiast otworzyły się z wielkim hukiem.
Na przeciw nas leżało zimne już ciało Cho Chang, dziewczyny dwa lata ode mnie starszej. Blada jej zawsze twarz pokryta była dziwnym rumieńcem, a piwne oczy, szeroko otwarte, lecz pokryte mgłą. Tata mówił, że w oczach zmarłych odbija się ich całe życie, tylko, że my nie potrafimy tego dostrzec, wręcz boimy się ich. Pewnie w oczach Cho pojawił się Cedric. Może scena jego śmierci. Pewnie w końcu się z nim spotka, bo chyba po jego śmierci nie zakochała się już w nikim.
- Draco nie bądź głupi. Choć do swojego ojca.
Po lewej stronie stał Lucjusz Malfoy wyciągając rękę do swojego syna. Obok niego stało dziesiątki Śmierciożerców. Nie rozpoznałam żadnego z nich, wszyscy twarze mieli ukryte w maskach. Po prawej stronie natomiast stał Draco. Jego twarz była jak zwykle smukła, stalowe oczy nie wyrażały żadnej radości, były prawie tak obojętne jak oczy nie żyjącej Cho. Draco stał po stronie, nauczycieli i uczniów, wszystkich którzy byli gotowi do walki w obronie Hogwartu, po stronie tych, którzy byli gotowi na śmierć.
- Ojcze, mówiłeś żebym zadawał się tylko z ludźmi o czystej krwi, powtarzałeś, abym nawet nie patrzył na zdrajców, a teraz każesz mi im służyć? Sam wiesz, że jego ojciec nie był czarodziejem, więc dlaczego ja mam mu pomagać? Dlaczego ja mam być jego sługą? Czy to nie on ma służyć tym , którzy są tego godni?
  Lucjusz spojrzał niedowierzająco na syna. Jego twarz zalała się łzami. Zawsze poważny, bezwzględny, a teraz  okazuję się, że ma jednak uczucia. Może on jednak nie ma serca z kamienia. Spuścił głowę na dół. Pewnie nie wiedział co odpowiedzieć. W końcu jego syn powiedział prawdę.
- Kto śmiał wypowiedzieć te słowa ? - wyszeptał ktoś z tłumu.
Głos ten sprawił, że przeszył mnie zimny dreszcz. Przypominał syczenie węża. Odpychając Śmierciożerców na środku stanął Voldemort. Pierwszy raz w życiu go zobaczyłam i mam nadzieję, że ostatni. Wywołał u mnie obrzydzenie. Jego ciało, byłe oślizgłe, i przypominało skórę węża, oczy przypominały szparki zalane krwią, a zamiast nosa miał niewielkie szczeliny. Okryty był grafitową szatą.
- Dla mnie jesteś tylko śmieciem. Zabijasz niewinnych ludzi tylko po to, żeby pokazać światu swoją władzę. Myślisz, że będziesz władał całą ziemią, ale nie pomyślałeś, że zawsze zostanie tu ktoś taki, który cię będzie nienawidził. Zmuszasz ludzi, żeby stawali się Śmierciożercami, bo inaczej zabijesz ich rodziny. Tak, zrobiłeś to ze mną Codziennie gdy się budzę i spojrzę na swoją rękę czuje do siebie obrzydzenie, bo wiem, że jestem jednym z nich - wskazał na zamaskowanych Śmierciożerców - Pewnie większość tych tu obecnych czuję się tak samo. Zagroziłeś, że zabijesz ich dzieci, rodziców... Na szczęście jest jeszcze Harry Potter i w nim cała nadzieje, że jeszcze kiedyś zobaczymy twoje martwe...
- Milcz głupi tchórzu! Nie potrafiłeś nawet zabić! Co z tego, że masz czystą krew, jak w środku jesteś gorszy od szlamy! Szkoda mi nawet na ciebie zaklęć, ale skoro muszę...
- Błagam, nie zabijaj mojego syna! Zabij mnie! Ale zostaw go w spokoju! - Lucjusz padł przed Voldemortem prosząc o odrobinę litości.
- Skoro aż tak ci bardzo zależy, to dobrze. Byłeś dobrym sługą, no ale skoro chcesz oddać swe nędzne życie dla tego bachora to proszę. Avada Kedavra!
  Zielone światło zabłysło oślepiając wszystkich. Potem wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Draco podbiegł do ojca, łapiąc bezwładne ciało. Zalał się łzami i co jakiś czas zerkał z pogardą na morderce. Po chwili pojawiła się Narcyza wtulając się do martwego męża. Gładziła jego długie, białe włosy na które spływały jej łzy. Potem wzięła pod rękę syna szepcząc mu : " Tatuś nas kochał ".
Ciało Lucjusza, oraz Cho zabrano do wielkiej sali, w której rodzina opłakiwała zmarłych. Draco patrząc na ojca zdał sobie sprawę, że musi się zemścić, nie potrafi tak po prostu tego wybaczyć. Pozostawiając matkę samą już bez wątpliwości postanowił walczyć za Hogwart.
- W porządku? - zapytałam kiedy przekraczał próg zamku.
- Ty nie masz taty, Neville też, więc przyszła kolej i na mojego - uśmiechnął się przez łzy.
   Na zewnątrz trwała już prawdziwa wojna. Neville zniknął gdzieś, pewnie walczy z jakimś Śmierciożercom. Razem z Draconem szliśmy szukając kogoś komu możemy pomóc. Jednak chyba już nikogo takiego nie było. Światła zaklęć błyskały oślepiając nas co jakiś czas. W dodatku musieliśmy uważać przechodząc pomiędzy zabitymi czarodziejami. Na początku cały czas płakałam. Liczyłam ile moich przyjaciół już nie żyje, ale kiedy doszłam do dwudziestu pogubiłam się. Padma, Paravati, Laveder, Hanna, Colin, Justin, Fred, profesor Lupin, Tonks - oni wszyscy już nie żyją. To okropnie kiedy uważasz, żeby nie podeptać trupów swoich najbliższych. Draco ciągnął mnie za rękę on był dziwnie spokojny. Może to śmierć jego ojca dodała mu odwagi.
- Vincent nie żyje - wyszeptał omijając jakąś kobietę z parasolką.
- Przykro mi - wybąkałam.
Vincent Crabbe był jego najlepszym przyjacielem. To naprawdę przykre kiedy w przeciągu godziny ginie aż tyle bliskich. Jednak wciąż w myślach byłam przy Neville, czy on jeszcze żyje?
- Harry Potter zginął ! Wszystko przepadło! Nie mamy szans, wszyscy tu zginiemy!
Co? Harry'ego zabili? Kobieta, która to mówiła była trochę z nierównoważona, ale chyba nie opowiadałaby takich rzeczy. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Neville Longbottom



 Nikomu nie powiedziałem o przepowiedni. Wiem, że mam ją zabić, ale to mnie przeraża, ja przecież nie jestem mordercą. W dodatku to co teraz się dzieje to jest po prostu piekło. Harry kazał mi zabić węża. Nie wiem czy teraz ma to sens, kiedy on nie żyje. Czuję, że wszyscy zginiemy. Nie mamy szans. Trzeba się pożegnać z życiem.
- Babcia? - zdziwiłem się widząc ją kilka kroków przede mną.
Wyglądała na bardzo zmęczoną. Jej twarz pokryta była licznymi zmarszczkami, a włosy jeszcze bardziej posiwiały. Zawsze była ubrana jak dla mnie dziwacznie, to znaczy kapelusz z wielkim rondem, futro z lisa i buty na wysokim obcasie. A teraz... zupełnie jak inna osoba. Skromna, szara sukienka i mały beret.
- Ty się na mnie nie gniewasz? - zapytałem z nadzieją.
Babcia uśmiechnęła się i zmierzyła mnie wzrokiem. Na ten uśmiech czekałem od tak dawna, od śmierci taty i w końcu pewnie przed moim końcem mogłem go zobaczyć.
- Wyrosłeś - wyszeptała.
No tak, miałem to swoje metr osiemdziesiąt w stosunku do niej byłem olbrzymem. Ale czy tylko to chciała mi powiedzieć? Po co w ogóle przyszła? Może chciała się pożegnać, albo coś z mamą dzieję się niedobrego.
- Wyprzystojniałeś. Coraz bardziej przypominasz ojca. Twój tata był pięknym chłopakiem. Nic dziwnego, że mama tak się w nim zakochała - westchnęła ciężko.
- Babciu, co z mamą?
- W porządku. Lepiej powiedz co tam u twojej panienki. dawno jej nie widziałam. Przedstawiłeś mi ją już tak dawno. Jaka ona jest? Kochasz ją?
- Luna jest idealna. Ja po prostu za nią szaleje... Ty nawet nie wiesz jak ja się za tobą stęskniłem - wpadłem w jej objęcia.
" Skoro nie chcę mówić o mamie to musi być bardzo źle " - myślałem. Jednak nie chciałem poruszyć tematu. Wiem jakby to się skończyło. Chyba zaczynam doceniać życie. Martwię się tylko chwilą obecną i cieszę się ze wszystkiego. To okropne, że człowiek przed śmiercią doznaje takiej mądrości. A może to sen? Pewnie obudzę się w łóżku, a przy mnie będzie Seamus, który przygotowyuje się do śniadania. Może Harry żyje i jutro w szkole zapytam go o pracę domową z eliksirów. A potem spotkam tych, którzy w moim koszmarze stracili życie. Dostane przesyłkę z czekoladowymi żabami od babci, pójdę na mecz Quidditcha i będzie wszystko jak dawniej. Dumbledore usiądzie na swoim krześle obok McGonagall, a ja znów zapomnę skarpet. Nic z tego... Choćbym chciał się obudzić nie potrafię. Kiedy szczypię się po dłoni czuję lekki ból, a wiatr wieje mi prosto w twarz. Chcę, żeby chociaż babcia nie znikała, chcę zostać z  nią do ostatnich moich bić serca.
 Pochłaniałem ją wzrokiem. Tęskniłem za nią i właśnie teraz potrzebowałem jej najbardziej. Nie mam jej za złe, że się ze mną nie kontaktowała. Teraz jestem jej bardzo wdzięczny, że choć trochę upiększyła moje nędzne życie. Niespokojnie stawiała stopy, tak jakby chciała podejść bliżej, ale obawiałaby się mojej reakcji. Próbowałem zachęcić ją uśmiechem, bo naprawdę marzyłem  żeby się do niej przytulić. Chciałem poczuć się jak mały dzieciak, który dostał list z Hogwartu, ale wciąż nie może w to uwierzyć, bo jego zdolności magiczne są zdecydowanie poniżej średniej. Chcę, żeby było tak jak za dawnych lat, żeby nikt nie musiał przeze mnie ginąć. Nagle zobaczyłem, że się cofa. Dlaczego?, pomyślałem.Chwiejnym krokiem oddalała się ode mnie. Nie patrzyła w tył, aż w końcu...
- Babciu trzymaj się! - krzyczałem łapiąc ją za rękę w ostatniej chwili.
Wisiała nad przepaścią, byłem odpowiedzialny za jej życie. Próbowałem ją wciągnąć.To było nierealne. Jednak za wszelką cenę chciałem wydostać babcie na powierzchnię.
- Jestem dumna z  takiego wnuka. Jesteś taki jak tata, a może nawet bardziej odważny. Musisz dokończyć co zacząłeś - uśmiechnęła się do mnie i bez namysłu puściła moją rękę.
- Nieeeeeeeeeee !!! - krzyczałem jak opętany.
Bezsilnie gapiłem się jak znika w przepaści. Kiedy zniknęła mi z oczu pomyślałem, że to jej koniec. Tylko miałem nadzieje, że śmierć nie była aż tak bolesna. Spojrzałem w niebo, pewnie myślałem, że zobaczę babcię, ale zamiast niej prosto na mnie leciał czerwony feniks. Kiedy zbliżył się ku mnie opuścił starą, skurzoną, połataną tiarę przydziału. To ta sama tiara, którą trzymałem na głowie w pierwszym dniu szkoły, to ona wykrzyknęła bez wahania "Gryfinndor!". Obejmowałem ją w dłoniach, strąciłem z niej kurz i wpatrywałem się w nią z niedowierzaniem. Ale po co? Zastanawiałem się. Przecież jest wojna, ginie dziesiątki ludzi, a ja gapię się na tiarę przydziału.Wtedy z niej wysunęło się coś błyszczącego. Dopiero po chwili zorientowałem się, że jet to miecz. I to nie byle jaki. To oryginalny miecz Gryffindora. "Musisz dokończyć co zacząłeś" - przez głowę przeszyła mnie myśl. Co miała na myśli babcia?
 Gdyby Harry żył przypomniałby mi teraz o zabiciu Nagini. No tak to moja misja. Może nie wszystko stracone. Nie mam pojęcia kto zabiję Voldemorta, ale wiem, że ja mam zgładzić jego węża i właśnie dla tego w prawej dłoni zaciskam miecz Godryka. Nie ma teraz czasu na łzy, jak skończy się wojna będę płakał jak nigdy. Czuję coraz większą nienawiść, większą chęć zemsty. Zbuntowany,  pragnący krwi... Nie poznaję się.
- Ty żyjesz? - z oddali słyszę zdziwienie Hagrida.
Zerkam przez ramię i nie mogę uwierzyć własnym oczom. Jakieś dwadzieścia metrów dalej stał żywy Harry Potter. Na wprost niego zobaczyłem równie zdziwionego jak ja Voldemorta. Chyba pierwszy raz w życiu go widzę. Babcia miała rację wygląda jak człowiek ze skórą węża. Oczy zalane krwią i nozdrza zamiast nosa. Kiedy go zobaczyłem przeszły mnie ciarki.
- Ssssssssssssssss...
Co jest?, pomyślałem. Ostrożnie odwróciłem głowę i z przerażenia przewróciłem się na plecy. Obok  moich stóp wił się okropnie gruby, obślizgły wąż. To na sto procent Nagini. W sumie nawet przypominała swojego właściciela. Pokryta śluzem, czerwone oczy, białe, ostre jak brzytwa zęby. Serce biło mi coraz mocniej, ręce polały się potem, a zaschnięte strupy na czole zaczęły dziwnie pulsować. Próbowałem się wycofać, ale przecież tak blisko mnie był Voldemort, ale sterczeć też nie mogę! Przypomniałem sobie o mieczu. Chwyciłem go w prawą dłoń i opierając się o łokieć wstałem. Wąż popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Aż trudno w to uwierzyć, ale on zachowywał się jak człowiek. Chciałem znaleźć w sobie odwagę, poczuć się przez chwilę jak ojciec, ale nic z tego jestem zwykłym przerażonym gnojkiem. Oddychałem ciężko, bestia zbliżała się coraz bliżej, czas mijał nieubłaganie, za chwilę będzie mój koniec... "Musisz dokończyć co zacząłeś".
 Przeszyłem mieczem powietrze i wbiłem ostrze prosto w tułów bestii. Krew rozprysła się po ziemi brudząc mi spodnie. Z paszczy wydobył się ogłuszający pisk. Wydawał się podobny do wrzasku torturowanego człowieka. Zgiąłem się w pół zatykając sobie uszy i zaciskając oczy. Po kilku sekundach zapadła cisza. Zerwałem się na równe nogi i pobiegłem bez celu, w stronę zachódu słońca. Dziwił mnie fakt, że po takim hałasie wywołanym przez śmierć gada Voldemort nie przyszedł mnie zabić. Ale to chyba lepiej dla mnie. Teraz pragnąłem odnaleźć Lunę, miałem nadzieję, że wciąż żyje i jest bezpieczna. Biegłem nie zatrzymując się, często omijałem pokryte krwią trupy. Niektóre z nich potraktowali Avadą, ale inne nie miały tyle szczęścia musiały ginąć w okropnym męczarniach. Syczałem ze współczuciem omijając ciała ludzi pogryzionych przez wilkołaki. Niewiele z nich przeżyło, ale teraz ich życie zamieniło się w koszmar.
- A kogo ja tu widzę!
Jeszcze tego brakowało! Za moimi plecami stała Bellatrix Lestrange. Kobieta przez którą moi rodzice postradali zmysły. Śmiała się szyderczo wystawiając swoje ohydne zęby. Jak zwykle miała na sobie czarną, długą sukienkę. Widać było, że spędziła wiele lat w Azkabanie nie mając dostępu do lustra. Jej włosy były poplątane, a paznokcie przypominały szpony jakiegoś dzikiego ptaka.
- Jakie to uroczę. Mały Longbottom bawi się w tatusia - przedrzeźniała małe dziecko.
Zacisnąłem mocno palce na różdżce. Czułem, że robię się czerwony. Ta kobieta to hiena!
- Chciałbyś być taki jak mamusia i tatko? Jakie to cudowne, że syneczek idzie w ślady rodziców. A może chciałby ześwirować tak samo jak oni? Crucio!
Nie poczułem w ogóle bólu. Lekko się wzdrygnąłem i zupełnie nic więcej. No może troszkę załaskotał mnie policzek. Bellatrix najwidoczniej była tym zdziwiona, ale nie dawała za wygraną. Próbowała wciąż tego samego zaklęcia. No tak, Cruciatus na mnie nie działa. Ale to ja muszę użyć tego zaklęcia przeciwko jej.
- Skoro nie chcesz, to może zaproponuję ci coś innego, co?
Wyciągnąłem różdżkę kierując w sam środek jej serca. " Powiedz tylko jedno słowo, a skończą się twoje problemy" - rozkazałem sam sobie.
- Mały bohater się postawił. Bardzo to... yyyy... szlachetne z twojej strony - wybuchnęła śmiechem.
Przymrużyłem oczy, ale nie opuściłem różdżki. "Zrób to teraz!" - krzyczałem w myślach. Nie dam rady. To zaklęcie zrujnowało mi życie, brzydzę się nim, nienawidzę go bardziej od samej Bellatrix. Pamiętam, że jak mały obiecałem sobie, że nigdy nie użyję go przeciwko komukolwiek.Nawet jeśli to by miał być największy wróg. Rzuciłem różdżkę na ziemię stałem bez broni. Opadłem na kolana i czekałem na wyrok śmierci. Przypomniała mi się scena na wieży astronomicznej, kiedy Draco wykonał taki sam gest. Może on jednak nie jest kretynem. Czekanie na wyrok śmierci jest większą odwagą niż zabijanie. Przypomniałem sobie o kamieniu, który dała mi Luna. Wyciągnąłem go z kieszeni i obróciłem w palcach.
- Jestem z ciebie dumny synku.
Przede mną stał tata. Przypominał bardziej ducha niż człowieka, ale to był tata jakiego nie pamiętałem. Uśmiechał się do mnie, a jego oczy wyglądały tak inteligentnie jak nigdy wcześniej.
- Dzięki ci mamo, że wychowałaś go na takiego mądrego człowieka - zwrócił się do babci, która ukryła swój uśmiech w kołnierzyku sukienki.
Ani ona ani tata nie żyją. Czyli ten kamień wywołuję duchy? Wskrzesza zmarłych? Nie mam pojęcia, nasycałem się widokiem, którego brakowało mi od dawna.
- Będziecie ze mną w chwili śmierci? - zapytałem nieśmiało.
- Zawsze - odpowiedziała babcia muskając dłonią po moim policzku.
Odetchnąłem z ulgą. Kiedy będę przenosił się na inny świat będę miał ich przy sobie. Czy może być coś piękniejszego?
- Mówisz sam do siebie? Chyba już naprawdę zgłupiałeś jak ta twoja mamuśka. Nie będę dziś taka podła i zginiesz szybko, drogi chłopcze. Dzięki tobie mogłam nasycić się widokiem twoich cierpiących rodziców, nigdy tego nie zapomnę. Dostarczyłeś mi wrażeń na całe życie. Trzeba się jakoś odwdzięczyć. Chcesz wypowiedzieć jakieś ostatnie słowo? Wiesz lepiej pożegnać się ze światem.
- Nie ma złych ludzi, bo przecież nikt nie rodzi się mordercą. Po prostu w pewnym momencie niektórzy się gubią i zbaczają z dobrej drogi. Ale zawsze można powrócić do punktu wyjścia. Nie jest jeszcze za późno... Belatrix.
- To było wzruszające, Nevilluś. - udawała, że ociera łzy - No, ale teraz pa pa. Pora zasypiać i nigdy się nie obudzić. Avada Kedavra!


*************************

Czytasz = komentujesz

Może jest za późno, ale życzę wam Szczęśliwego Nowego Roku :)
Zapraszam na nowy blog, który nie jest związany z Harry'm Potterem. Pomyślałam, że czas na zmianę i postanowiłam napisać coś swojego. Na razie jeszcze nie zaczęłam pisać, bo chciałam się zająć tym oto blogiem, ale raczej niedługo coś się pojawi :)
wolfs-queen.blogspot.com  

piątek, 5 grudnia 2014

~Rozdział ósmy~ Przepowiednia

Luna Lovegood



 Zielone światło wymknęło się z różdżki Bellatrix całkowicie mnie oślepiając. Gdy zacisnęłam oczy poczułam jakbym gdzieś odpływała, jakbym opuszczała to przeklęte miejsce... Wszystko ucichło... Nie słyszałam już jęków, wrzasków, nawet mi zrobiło się trochę cieplej. Z ciemności nagle wyłonił się obraz mojej mamy, która z uśmiechem mieszała eliksir. Czy ja umarłam? Czy to właśnie mnie zabiła ta kobieta? Mama spojrzała na mnie czułym wzrokiem. Gestem ręki zaprosiła mnie do siebie. Chciałam podejść bliżej lecz zarys mamy znikł... Na jej miejscu pojawił się tata... Czyli nie umarłam? Gdzie ja właściwie jestem?
- Moja mała córeczka... Wszystko będzie w porządku. Zobaczysz - gładził moje włosy, a jego wielkie niebieskie oczy pokryły się łzami...
Po chwili poczułam coś lodowatego na ramieniu. Otrząsnęłam się z zimna... Kiedy otworzyłam oczy wszystko wróciło... Okropny jęk dobiegł do moich uszu. Ogarnął mnie dziwny spokój. "Wszystko będzie w porządku" - przypomniałam sobie słowa tatka. Kątem oka zerknęłam na Neville'a. Był cały zalany łzami. Zmarszczył czoło i objął mnie troskliwie dłońmi. Co się stało? Nie mogłam jeszcze wrócić do rzeczywistości, lecz jęk Dracona zadziałał na mnie jak zimny prysznic. To było okropne! Kiedy go usłyszałam poczułam ciarki na plecach. Wyrwałam się z objęć Neville'a, podbiegłam bliżej i oniemiałam.
- Miałaś mnie zabić!! Dlaczego skrzywdziłaś niewinnego człowieka?! Tylko na tyle cię stać?!! Ty podła...
Na ustach kobiety powoli pojawiał się uśmiech. Pokazując swoje zęby parsknęła pogardliwym śmiechem.
- No co, no co mi powiesz?  Boisz się cioteczki, taak? Bo ty się wszystkiego boisz, śmieciu. A swoją drogą to szkoda Avady na takiego wariata. Ojej, Kseniu nie żyję... Może w końcu zobaczy swoją równie powaloną żoneczkę... Córeczka też niedługo dołączy do tej cholernej rodzinki! - wybuchnęła śmiechem, mrużąc swoje ciężkie powieki.
  Stałam obok ciała mojego tatusia. Jego blada twarz już nigdy się do mnie nie uśmiechnie, zgrabne usta nigdy nie wypowiedzą żadnego słowa, a oczy nigdy już nie spojrzą... Pomimo to byłam dziwnie spokojna. Nie uroniłam łzy. "Wszystko będzie w porządku" - powtarzałam sobie w duchu. Sama nie wiem czy nie zdawałam sobie sprawę co właściwie się stało. Zostałam sierotą, stoję nad ciałem mojego ukochanego taty i nic? Draco płakał rzucił się na martwego tatkę i sprawdzał czy serce nadal biję. Na próżno, ono stanęło na wieki. Neville kucał tuż za mną. Płakał tak samo jak podczas śmierci jego tatusia. Nie jestem podła. Ja naprawdę go kocham, ale miałam taki dziwny spokój w sobie...
- Co się tu wyprawia? - usłyszałam za sobą zimny głos.
To był profesor Snape. Po co i on tu przyszedł? Nie odwróciłam wzroku. Stałam bezmyślnie gapiąc się w nieruchomą twarz mojego ojca.
- Zasrany gówniarz stchórzył - wybąkała Bellatrix.
Zapadło milczenie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie dlaczego tak naprawdę przybyli tu Śmierciożercy. On mieli zabić Albusa Dumbledore'a. Staruszek wciąż stał czekając na wyrok. Nie odezwał się ani słowem, czyżby pogodził się ze śmiercią?
- Severusie, proszę - usłyszałam cichy szept.
- Avada Kedavra! - wykrzyknął profesor Snape.
Snape zabił Dumbledore? Niedorzeczne. Przecież on mu ufał... Wierzył mu bezgranicznie. A on go zdradził. Ciało dyrektora bezwładnie spadało na dół. Wypadło z wierzy astronomicznej prosto na błonia Hogwartu.
- Idziemy! - krzyknął Snape a razem z nim uciekli wszyscy Śmierciożercy.
Bellatrix uśmiechnęła się do mnie złośliwie. Pewnie chciała przez to pokazać, że ja będę następna.
- Ja nie chciałem... Ona miała zabić mnie, lecz on nagle wyskoczył sam nie wiem skąd i osłonił mnie własnym ciałem...
- Nie mam ci tego za złe - wyszeptałam.
Pochyliłam się nad tatą i pocałowałam go w policzek. "Kocham cię, teraz wszystko zrobię dla ciebie" - wyszeptałam mu do ucha.

 Przy ciele Dumbledore zgromadziła się już praktycznie cała szkoła. Wszyscy nauczyciele, uczniowie, a duchy zapewne opłakiwały go w Hogwarcie. Jaka to sprawiedliwość, że czarodziej, który żył skromnie, ale uczciwie i w dodatku zginął ratując człowieka prawie w ogóle nikogo nie obchodzi? Trzeba mieć ordery i tytuły najlepszego, najwybitniejszego czarodzieja ówczesnych czasów i żyć pyszcząc się i chwaląc swą mądrością żeby ktoś cię zauważył? Jakoś mojego tatę wspominałam tylko ja, Neville i Draco... Kiedy patrzyłam na jego twarz myślałam o mamie. Może już się spotkali. Ciekawe czy tatuś już opowiedział jak to sobie radziliśmy bez niej. Mam nadzieje, że nie opowie jej wszystkiego. Byłby okropny wstyd gdyby dowiedziała się, że na pierwszym roku zesikałam się do łóżka...

- Zostań - wyszeptałam odwracając się plecami do Neville'a.
Jego oczy były wciąż pokryte łzami patrzyły z ogromną troską.Z kamienną twarzą wybiegłam z wieży astronomicznej. Nie chciałam już o niczym myśleć, chciałam zostać sama. Zbiegając po schodach, nie zobaczyłam nikogo. " No tak wszyscy płaczą po stracie Dumbledore'a " - pomyślałam. Miałam rację, kiedy zajrzałam zza drzwi ujrzałam szlochającego Harry'ego uwieszonego na martwym ciele, a obok niego tłum pogrążony w żalu. Dlaczego oni to tak przeżywają. No tak, człowiek nie żyje, ale nie był jakiś wielkoduszny... Akurat dla mnie to on był okropnym samolubem . Spojrzałam w lewo sprawdzając czy nikt mnie nie zauważył.  No, ale oczywiście nikt by nie dostrzegł nawet Voldemorta gdyby tu się pojawił, bo wielce szanowny profesor... A zresztą...

 Biegłam  w stronę lasu. W sumie las to dobre miejsce, w którym można zapomnieć o wszystkim. Pełnia księżyca wyłoniła się za drzew, a gwiazdy migotały na niebie. W chatce Hagrida można było dostrzec w oknach płonące światło. I pomyśleć, że przed chwilą doszło do dwóch morderstw... Powoli wkraczałam do zakazanego lasu. Jeszcze nigdy tu nie byłam, ale podobno tu błąkają się jakieś wampiry, a Seamus widział tam raz wilkołaka. Jeśli mam zginąć, to nigdy z rąk jakiegoś potwora! Nagle spadam na kolana. Głupie paprocie! Okropnie plączą nogi. Kiedy próbowałam wstać na wprost siebie dostrzegłam malutki kamyczek. Był jakiś inny. Obracając go w palcach dostrzegłam znaczek. To znak insygniów śmierci! Tata opowiadał mi bajkę na temat trzech braci, których śmierć przechytrzyła. Oczywiście najmłodszy okazał się najmądrzejszy i udało mu się dożyć późnej starości.
- Herma?! - usłyszałam okropny ryk.
Odwróciłam się i z wrażenia, a może raczej z przerażenia otworzyłam szeroko usta. Tuż przede mną stał olbrzym. Wysoki na jakieś piętnaście stóp. Ubrany był w dziwny zielony sweter, ale najwidoczniej za ciasny, bo guziki ledwo wytrzymywały. Włosy miał gęste, dziwnie potargane, a oczy ogromne i ciekawskie.
- Cz-cześć - wyjąkałam.
- To nie Herma - rozzłościł się.
Z przerażenia zaczęłam obgryzać paznokcie. Zdenerwowany olbrzym energicznie wyrywał brzozę, która z łatwością oderwała się od podłoża. Z przerażeniem przełknęłam ślinę. Czułam jak serce coraz głośniej bije.. Pewnie skończę jak to drzewo... Jak przeżyję, to chyba zacznę słuchać Seamusa...

Neville Longbottom



Czy ja zawsze muszę być skazany na towarzystwo Malfoya? W dodatku zaczynałem się martwić o Lunę. Wyszła już dość dawno. Chyba chciała ochłonąć, przemyśleć to wszystko... W końcu jej tata został zabity... Lecz ja jak zwykle zostałem sam z tym... z tym typkiem. Patrzył na mnie tak po prostu, myślał, że się przyjaźnimy, czy co? Niee, nie ze mną te numery. Uciekałem wzrokiem. Patrzyłem to na martwe ciało, to zerkałem gdzieś w niebo. Nie chciałem widzieć tych stalowych oczu. Czy Luna nie rozumie, że to właśnie przez niego zginął jej ojciec?
- Neville, ja chyba sobie tego nigdy nie wybaczę. Przeze mnie zginął niewinny człowiek. W ogóle wiele osób przeze mnie cierpi. I to właśnie przeze mnie macie te kłopoty...
   "W końcu zdałeś sobie z tego sprawę..." - pomyślałem. Nie wypowiedziałem tego na głos, bo w końcu nie jestem aż tak chamski... Nie to co niektórzy. Uśmiechnąłem się tylko krzywo. 
- Zostaniesz na chwile sam, Malf... to znaczy Draco? Muszę wyjść do toalety - zapytałem po dłuższej chwili milczenia. 
Malfoy pokiwał znacząco głową, a ja z ulgą wybiegłem z wieży astronomicznej. Kiedy przechodziłem przez gabinet dyrektora, nagle coś zwróciło moją uwagę... W ramach obrazu nad biurkiem spał Dumbledore! On okropnie chrapie... 
- Ej Dumbledore! - zawołałem z ciekawością czy się poruszy. 
- Coś się stało Severusie? - zapytał przecierając oczy. 
Zawstydziłem się. Byłem przekonany, że nic nie odpowie. Wiem, żyjemy w świecie czarodziei, ale on przecież dopiero zginął! 
- Ty żyjesz? - zmarszczyłem nos ze zdziwienia. 
- Przecież żyjemy w świecie czarodziejów... yyy... Jeames'ie?
- Neville, jestem Neville. Dlaczego wszyscy płaczą po twojej śmierci? Przecież mogą z tobą rozmawiać, radzić się ciebie i w ogóle...
Staruszek westchnął ciężko i poprawił swoje okulary - połówki, które zsuwały mu się z nosa.
- No wiesz, to nie to samo co życie... Ja jestem już na innym etapie drogi. Tu w tych ramach jest jakby moja cząstka, coś jakby mała myśl, która wymknęła się z mojego umysłu... Już nie wrócę do świata żywych. No wiesz nie będę już mógł się poruszać ani nic... Moja cząstka będzie utkwiona w tych ramach.
  Przysunęłam krzesło. Ze zdziwieniem patrzyłem na portret Albusa Dumbledore'a. Jego ciało jest na dole, a ja rozmawiam sobie z jego "cząstką". Dziwne nawet jak na świat magii.
- Znasz historię Harry'ego Pottera? - zapytał po chwili.
- A kto jej nie zna?
Dumbledore sprawdził czy nikt się nie kręci i spojrzał na mnie z powagą. Czyżby miał zamiar snuć opowieści o chłopcu, który przeżył i wyrwał się z  sideł śmierci. Tak, tak znam to na pamięć. Przecież babcia opowiadała mi tą historię każdego wieczoru. " Szkoda, że nie jesteś taki jak on... Powinieneś brać z niego przykład... Zaprzyjaźnij się z nim, a staniesz się mądrzejszy..." Miałem dość tych tekstów. Ale z drugiej strony bardzo za nią tęskniłem... Ciekawe czy przeczytała ten list... Ciekawe co teraz dzieję się z mamą...
- No wiesz ty mogłeś nim być to znaczy... Jeames..
- Zacznijmy od tego staruszku, że nie znasz mojego imienia, bo uważasz mnie za kogoś bezwartościowego, bo nie nazywam się Harry Potter. A poza tym nie masz prawa mnie do niego porównywać! Już mam tego dość! Wiem, wiem! Jest świetny, odważny i w dodatku przeżył atak VOLDEMORTA! - ostatnie słowo wykrzyczałem tak głośno, że nie żyjący już dyrektor uwięziony w ramach skrzywił się i zatkał uszy.
- Nie chodziło mi o to - zaczął ciągnąć, kiedy się uspokoiłem - Chodziło mi o  przepowiednie, którą kierował się Voldemort nie wskazała na konkretnego chłopca. Wiadome było tylko, że urodził się pod koniec lipca. A jak dobrze rozumiem ty również jesteś z tego miesiąca. Ale omińmy szczegóły... Porozmawiajmy o tobie. Ty masz też swoją misję. Ona nie jest mniej ważna... Twoi rodzice cierpieli... Zaklęcie Cruciatus zniszczyło ich, lecz ty żyjesz... A w chwili kiedy twoja mama zwijała się z bólu krzyczała aby Bellatrix Lestrange nie krzywdziła ciebie. Rozumiesz? Zostałeś tak jakby osłonięty, jesteś odporny na to zaklęcie. Twojej mamie zależało tylko na twoim dobru. Więc  jedyne zaklęcie, które działa na nią to zaklęcie, którym ona zraniła twoich rodziców. To ty musisz ją pokonać! Ty zostałeś wybrany...
- I to dlatego ono na mnie nie działa?
Staruszek pokiwał głową. Miałem mętlik w głowie. Czy to by znaczyło, że mam zabić kobietę trzymając w reku różdżkę i krzycząc Crucio?! Przecież nienawidzę tego zaklęcia! Brzydzę się nim! Nie mogę go użyć nawet wobec niej! Dlaczego tego nie może zrobić Malfoy? Przecież on tyle rzeczy schrzanił mógłby chociaż zrobić to! Jest lepiej stworzony do ranienia ludzi niż ja!

- Tak długo? - zapytał kiedy wróciłem od Dumbledore'a.
- Najwidoczniej miałem taką potrzebę - parsknąłem.
Malfoy nie odezwał się ani słowem. Chyba nie chciał poznawać szczegółów. I dobrze nienawidzę jego i całej jego cholernej rodziny!
- Ej chłopaki! - usłyszałem głos z dołu.
Zerwaliśmy się na równe nogi i zerknęliśmy z balkonu w dół. To była Luna! A obok niej.... wielki, przerośnięty, człowiek?! Wzdrygnąłem się, przecież to był olbrzym!
- Luna uważaj!!! Spójrz za siebie! - krzyczał Malfoy, tak przerażony, jakby miał się posikać ze strachu.
W sumie ulżyło mi .Właśnie teraz widzę, że on jest jeszcze większym tchórzem niż ja.
- To jest Graup! Znalazłam go w zakazanym lesie! Cudownie, co? Zdążył się ze mną zaprzyjaźnić...
Widać było, że rzeczywiście przyjaźń między nimi kwitła... Luna miała podrapane ręce, poszarpaną koszulkę, rozczochrane włosy i lekko siniejące oko. Trudno mi sobie wyobrazić jak olbrzym okazuje uczucia...
- Wiecie co?! On nam pomoże jak znów na nas napadną Śmierciożercy!
- Dobrze, ale póki co, to może chodźmy do Wielkiej Sali... No wiecie wszyscy tam są. A poza tym to chyba nie macie zamiaru pilnować tego olbrzyma całą wieczność. Nie wiem jak wy, ale ja jestem bardzo głodny.

Przynajmniej raz zgodziłem się z Malfoyem. Tez byłem głodny... Cały Hogwart był pogrążony w żałobie. I chyba nikt oprócz nas nie myślał o jedzeniu. Nawet skrzaty domowe nie postarały się tak jak zawsze. Usiadłem obok Rona, który grzebał w swojej owsiance bez celu. Spojrzałem za siebie i odprowadziłem Lunę wzrokiem. Byłem bardzo śpiący. W sumie nie spałem już bardzo dawno. Ciągły stres, ataki Śmierciożerców. W lochach nie było wcale wygodnie i teraz marzyłem już tylko o świeżej pościeli.
 TRACH! Otworzyły się z wielkim hałasem drzwi do Wielkiej Sali.
- Zaczyna się! Wojna! Wojna! Pierwsze ofiary!! - krzyczał przerażony Slughorn, biegnąc do stołu nauczycielskiego.
- Co się stało? - zapytała przerażona McGonagall.
- On jest! Sama Wiesz Kto tu jest! Zabito naszych uczniów!! Hanna i Cho nie żyją !

niedziela, 9 listopada 2014

~Rozdział siódmy~ Śmierć za życie

Luna Lovegood



  Gdzie ja jestem? Gdzie jest teraz Neville? Czy on w ogóle żyje? Ręce powoli mi zamarzały, krew spływała po ustach, próbowałam ją otrzeć rękawem, ale to nic nie pomagało. Nie wiedziałem gdzie zostawiłam różdżkę. Zostałam tu sama. Oparłam się o mokrą ścianę i czekałam, aż ktoś mnie znajdzie. Chyba to były lochy... Nie mam pojęcia jak tu się znalazłam, nic nie pamiętam. Ktoś mnie porwał? Może zabłądziłam... Mijały minuty, ale nikt się nie pojawiał. Wstałam, długo  bym tak nie wytrzymała... Musiałam się przejść, w ten sposób się trochę ogrzałam... Wszystko tu było zimne i tak dziwnie mroczne. Podobno mugole mają jakieś niezwykłe pudełka, w których oglądają różne sceny nazwane filmem. Między innymi są  to filmy straszne, a zarazem przerażające zwane horrorami... Czułam się dokładnie tak jakbym była jedną z bohaterek.Nagle przeraziłam się! Nie jestem odporna na takie widoki... Przede mną na ziemi leżało martwe ciało jakiegoś mężczyzny... Zamarłam. A jeśli ja skończę tak samo? Uklękłam w milczeniu i zmówiłam modlitwę za jego duszę. Miał sine ślady na szyi, wyglądał jakby został uduszony. Uroniłam kilka łez, szkoda mi go. Wyglądał na młodego mężczyznę... Całe życie mogło być przed nim... No, ale został tu i zmarł okropnie haniebną śmiercią.
- Luna! - usłyszałam znajomy głos.
W malutkich drzwiczkach stał Draco. Zmienił się... Wyglądał jak wtedy kiedy go poznałam tak na prawdę w łazience. Był przerażony, włosy miał ułożone w nieładzie, a oczy zaczerwienione, tak jakby dopiero przestał płakać.
- Co  mu się stało? - zapytałam nie zważając na całą tą dziwną sytuację.
- On sam się udusił... Dowiedział się, że jego żonę zabito i... z tęsknoty odebrał sobie życie. To zdarzyło się dzisiaj, rano... Trzeba zabrać ciało... Ale teraz ważni są żywi! Musimy uciekać!
- A Neville? - zapytałam z goryczą w głosie.
- No i oczywiście z Neville'm. Chodź! - pociągnął mnie za rękę.
Nie miałam pojęcia gdzie idziemy. Te lochy był tak ogromne, że z łatwością moglibyśmy się zgubić. Biegliśmy prosto przed siebie nie zważając zupełnie na nic. Co jakiś czas ostro skręcaliśmy. Czy on w ogóle wiedział gdzie chce dotrzeć? Wilgotne od chłodu ściany coraz bardziej mnie przerażały. Powoli dostawałam kolki, ale nie zatrzymałam się. Nie chciałam utrudniać mu tej drogi. Bezgranicznie mu zaufałam... W końcu zatrzymaliśmy się. Stanęliśmy na wprost dużych, drewnianych drzwi. Draco wyciągnął z kieszeni srebrny, niewielki klucz i je otworzył. Drzwi skrzypiąc uchyliły się, a przed moimi oczami pojawił się ... Neville! Bez słowa rzuciłam mu się na czyje. Tak strasznie się o niego martwiłam, myślałam, że umarł, że został zabity...
- Luna? Córeczko, ty żyjesz! - za plecami usłyszałam znajomy głos.
To tatko! Też został uwięziony, razem z Neville'm. Dawno nie czułam się tak wspaniale na ich widok. Teraz powróciły do mnie nadzieje... Nie zostanę sama! Muszę żyć, bo przecież mam dla kogo!
- Musimy uciekać do Hogwartu! Tu jest niebezpiecznie! - krzyczał Draco.
- A mój tata, co z nim będzie?
- Nie martw się o mnie córeczko, ja dam sobie radę.
Spojrzałam na nich wszystkich... Nie chciałam ich stracić. Kocham ich. Gdyby tata zginął zostałabym sama, byłabym sierotą... A jakby Neville został zabity straciłabym najważniejszego mężczyznę w moim życiu, a jeśli Draco zostałby pozbawiony życia nie miałabym już przyjaciela... Nie mogę tak myśleć! Trzeba mieć zawsze nadzieję. Wszyscy wyjdziemy z tego cało i będziemy żyć tak szczęśliwie jak nigdy dotąd. Przerwałam swoje koszmarne myśli i nagle zauważyłam, że Neville nie jest zbyt zadowolony  towarzystwem Dracona i pewnie wolałby ukryć się w bezpieczne miejsce sam. Czy oni zawsze muszą być dla siebie wrogami? Nawet w takich chwilach, kiedy nic nie jest pewne... Nie wiadomo czy jeszcze się spotkamy. Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać jest teraz potężniejszy... Odzyskał swą siłę i teraz może być nieobliczalny! To dziwne, ale coraz mniej mnie to przeraża, wręcz mam ochotę z nim walczyć.
- Ufasz mi ? - przerwał moje rozmyślania Draco wyciągając dłoń do Neville.
- Ufam - wyszeptał chrypiącym głosem odwzajemniając uścisk.
TRACH! - usłyszeliśmy dziwny odgłos. " Pewnie ktoś się teleportował " - pomyślałam.
- Złapaliście ich? - zza drzwi dobiegł piskliwy głos, a jednak przerażający  przypominający syczenie węża.
- Nie, jeszcze nie... On jest w szkole, ale szybko go...
- Avada Kedavra! - krzyknął tak głośno, że w lochach jego głos odbił się echem.
Zabił... Ten ktoś zabił, ale za co? Kto jest w Hogwarcie. Na moich oczach ginęło coraz więcej osób. Tata Neville, mężczyzna w lochach, a teraz ktoś... Może teraz czas na mnie?
- Jest! On tu jest! To przecież... - jąkał z przerażenia Draco.
- Voldemort. Nie bójmy się wymawiać jego imienia. On przecież nie jest jakimś władcą, żeby bać używać się jego imienia. Wymawiajmy to imię z pogardą, a nie lękiem! On zabija tysiące ludzi dla zabawy...
Spojrzałam Neville'owi w oczy. Widać było, że wciąż nie może wybaczyć tak okrutnego potraktowania swoich rodziców przez Bellatrix - zwolenniczkę Sami-Wiecie-Kogo. Dzięki temu nabrał pewności siebie... To dawało mu motywacje, bo przecież miał o co walczyć.
 Draco ostrożnie otworzył drzwi i ruchem ręki zachęcił nas do wyjścia. Neville wyszedł pierwszy, odwrócił się w progu i spojrzał na mnie. Mieliśmy niewiele czasu, ale mimo to aż tak bardzo się nie spieszyliśmy. Zamknęłam oczy. Próbowałam sobie to jakoś ułożyć w głowie. Po kilku sekundach przestałam myśleć o przyszłości. Teraz ważniejszy jest czas teraźniejszy. Nie mogę się zamartwiać. Na razie żyjemy i to się liczy.
Opadłam w ramiona taty... Teraz musieliśmy się rozdzielić. Nie potrafię bez niego żyć. Kocham go.
- Obiecaj, że przeżyjesz... - wyszeptałam mu do ucha.
Milczał. To milczenie było dla mnie okropnym cierpieniem. Pewnie obawiał się o siebie tak samo jak ja. To okropne...
- Obiecuje - odpowiedział po chwili.
Uśmiechnęłam się do niego i musnęłam palcami jego gładką dłoń. " Żegnaj " - pomyślałam w duchu. "... Oby nie na długo".

Neville Longbottom



 Zaufać Malfoyowi... To naprawdę trudne. Jednak w takich sytuacjach nie ma innego wyjścia. Nie wiem czy dobrze postąpiłem, może jestem naiwny, ale chyba Luna miała rację, ludzie się zmieniają.
 Biegliśmy przez zawiłe korytarze. Szukaliśmy wyjścia czy na kogoś czekaliśmy? Nie mam pojęcia. Luna była smutna. Cała ta sytuacja ją zmieniła. Kiedy ją poznałem była słodką dziewczynką żyjącą we własnych marzeniach. A teraz... Można ją nazwać dojrzałą, silną kobietą nie bojącą się bitwy, a nawet śmierci.
- Myślicie, że przeżyjemy? - zawahał się Malfoy.
Jego głos był zupełnie inny. Bardziej pokorny i mniej pogardliwy. Chociaż i tak przeciągał sylaby i jego głos był bardzo nudny.
- Każdy musi w coś wierzyć by nie zwariować - uśmiechnęła się Luna.
Te słowa utkwiły mi w głowie. Zawsze wierzyłem, że tata wyzdrowieje, a teraz co? Umarł... Czy teraz też tak będzie? Będziemy się cieszyć, że w końcu zwyciężymy walkę z Voldemortem, ale okaże się, że on przeżyję i będzie jeszcze bardziej potężniejszy... Ja już nie wiem czy w ogóle można w to wierzyć.
Za ścianą pojawiła czyjaś dłoń. Zapraszała nas do siebie. Draco zerwał się jak opętany, ale w ostatniej chwili złapałem go za kołnierz garnituru. Przecież to mogła być jakaś zasadzka... On jednak pewny siebie  wyrwał się z objęć i pobiegł w kierunku delikatnej dłoni. Nie mieliśmy innego wyjścia pomknęliśmy za nim.
Gdy skręciliśmy nie uwierzyłem własnym oczom! Malfoy przytulił się do swojej matki jak mały dzieciak. Ona zaś gładziła jego tlenione włosy. Malfoy aż tak kocha swoją matkę? On serio jest wrażliwy? Trudno mi było w to uwierzyć. Chłopak, który przez pięć cholernych lat nie dawał mi spokoju, grożący swoim ojcem, tak po prostu przytula się do matki?! Niebywałe...
- Draco obiecaj, że będziesz na siebie uważał... - mówiła przez łzy.
Chłopak pokiwał głową i złapał ją za rękę. Wyszeptał coś nie zrozumiałego typu "już czas".
- Będziemy się teleportować - oznajmiła.
Wszyscy podaliśmy sobie ręce ... Czułem jakby jakby moje ciało było rozrywane na kilka części. Nienawidzę się teleportować! Przynajmniej dobrze, że nie wymiotowałem.
Znaleźliśmy się w Hogwarcie. Zdarzyłem zatęsknić za tymi murami. Szary, kamienny korytarz był zupełnie pusty. Żadna żywa, lub martwa dusza nie błąkała się po jego schodach. Matka Malfoya - wysoka, szczupła blondynka, o stalowych oczach ostatni raz pocałowała Malfoya w policzek i bez słowa odeszła...
- Gdzie idziemy? - zapytałem.
Jednak nie otrzymałem odpowiedzi, bo w tej samej chwili jak tornado Irytek mknął prosto na nas.
- Śmierciożercy w Hogwarcie! Śmierciojadki! Śmierciojadki! - krzyczał.
W ostatniej chwili zdążyliśmy się pochylić, dając mu wolna przestrzeń.
- Zostańcie tu. Ja zaraz wrócę - powiedział Draco i pobiegł schodami na wieżę astronomiczną.
Staliśmy jak słupy. Po prostu nas zatkało. Mamy stać tak bezczynnie? W Hogwarcie są Śmierciożercy!! A my stoimy? Poczułem dziwne ciepło na swojej dłoni. Spojrzałem w dół i zrozumiałem, że Luna złapała mnie za rękę.
- Idziemy? - zapytała.
- Wiesz co, ostatnio bardzo się zmieniłaś. Kiedyś nie byłaś taka... No wiesz, odważna, pena siebie.
- I teraz mnie już nie kochasz?
- Tą Lunę kocham jeszcze bardziej.
Jej uśmiech był jak nagroda za całe cierpienie. Przytuliłem ją, a jej niebieskie oczy patrzyły na mnie z taką miłością, że po prostu nie wytrzymałem i pocałowałem ją w usta.
- Brać ich ! - usłyszeliśmy głos zza sobą.
W końcu wróciliśmy do rzeczywistości .Wbiegliśmy po schodach. Nie mieliśmy pojęcia co tam zastaniemy, mogliśmy zginąć z rąk Śmierciożercy, mogliśmy zobaczyć martwe ciało Malfoya, ale wtedy liczyło się tylko jedno byliśmy razem. Ostrożnie spojrzałem w górę. Na wieży astronomicznej stał Dumbledore, Malfoy, Bellatrix i dwóch innych Śmierciożerców, których nie znam .
- Draco! Zabij go! To dla ciebie zaszczyt! Będziesz sławny! Czarny Pan cię wynagrodzi - błagała go Bellatrix.
Malfoy walczył z samym sobą. Przełknął głośno ślinę i chociaż różdżkę skierował na Dumbledore'a patrzył na niego błagalnie. Tak jakby szukał w nim ratunku.
- Draconie nie jesteś mordercą. Ty o tym dobrze wiesz. Zawsze możesz przejść na dobra stronę. Nie musisz być z nim... - mówił z podejrzanym spokojem.
Bellatrix oburzona zachowaniem dyrektora  złapała zw swoją różdżkę i sama chciała zakończyć życie staruszka. Na szczęście została powstrzymana  przez dwóch Śmierciożerców, którzy szeptali coś pod nosem. Ona zaś wykrzyknęła :
- Wiem, że Czarny Pan przydzielił to zadanie Draconowi, ale ja muszę...
Przerwała... Coś z dziwnym trzaskiem upadło na ziemie. Malfoy opadł na kolana. Upuścił swą różdżkę, która potoczyła się aż do stóp Dumbledore'a. Zacisnął mocno oczy i zmarszczył nos. Zupełnie bezbronny klęczał nad swoją ciotką. Nie błagał o litość... Wręcz przeciwnie. Jego twarz wyrażała cierpienie. Po bladych policzkach spływały liczne łzy. Nie potrafił zabić, to było pewne.
- Nie zabiję! Nie potrafię! Nie jestem tobą. Skoro nie masz ani trochę litości zabij mnie! Nie mam różdżki, nie obronie się. Zabij syna swojej siostry!
Zrozpaczony chłopiec opuścił głowę na dół. Wiedział, że to są jego ostatnie sekundy życia. Bellatrix spojrzała na niego z pogardą. Pewnie pomyślała, że nie wypada aby Śmierciożerca tak się zachowywał. Draco był inny. Był bardziej wrażliwy od swojej ciotki. Podniósł do góry głowę i spojrzał przez swoje czerwone, zapłakane oczy na wyrocznie śmierci. Ona wyciągnęła dłoń z różdżką  i krzyknęła z pogardą :
- Avada Kedavra!

****************************

Czytasz = Komentuj

Przepraszam, ale tekst pisałam w pośpiechu. Nie był jeszcze  sprawdzany, jest prawdopodobieństwo, że pojawiły się błędy. 


Zapraszam was do udziału w konkursie, w którym można wygrać atrakcyjne nagrody rzeczowe. LINK DO KONKURSU Jest tam między innymi kategoria literacka. 

I druga sprawa. Zauważyliście pewnie, że stworzyłam dziwne "trio" ( Neville, Luna i Draco ) Spróbujcie je jakoś nazwać. Propozycje zostawiajcie w komentarzach. 

sobota, 11 października 2014

~Rozdział szósty~ Kryjówka

Luna Lovegood



Od pogrzebu minęło kilka dni, a Neville wciąż chodzi przybity. Staram się z nim dużo rozmawiać po to, żeby chociaż na chwilę przestał o tym myśleć. Tato chyba coś ma do Dracona. Ciągle się go unika i w ogóle z nim nie rozmawia. Może się obraził, że chłopcy zajęli mu łóżko i on sam musi spać na kanapie? Nie to nie ma sensu...
- Cześć tato. Jak tam noc? Wyspałeś się?
- Podaj mi widelec - niezbyt miło mnie powitał.
- Tatku, czy ty się na mnie gniewasz? - zapytałam opierając się o meble.
Pokiwał przecząco głową i wyszedł z kuchni. Czasem zachowuję się jak mały chłopiec. Wcale nie zwariował, ale gdy staje się skryty wiem, że coś go gryzie.
- Lunałka, zobacz co znalazłem! - dobiegł mnie głos z salonu.
Zeszłam po schodach do pokoju. Na podłodze siedział Draco i patrzył się w zakurzony album ze zdjęciami. Przykucnęłam obok niego i rozpoznałam swoje zdjęcia. Na jednym z nich uśmiechałam się i machałam rączką, a obok mnie stała mama mocno mnie przytulając. Miała gładką twarz, długie, falowane blond włosy i spokojne, opiekuńcze spojrzenie. Była piękna. Nigdy wcześniej nie widziałam tego zdjęcia. Kiedy przekartkowałam strony zobaczyłam inne zdjęcia. Na kilku z nich razem z tatą bawiliśmy się przy sklątkach tylnowybuchowych, a na innych uczyłam się latać na dziecinnej miotle. Najdłużej wpatrywałam się w fotografię z tatą i mamą całujących się pod jemiołą. Pewnie musieli uważać na nargle...
- Lepiej nie będę wam przeszkadzał. Widzę, że nie jestem w ogóle tu potrzebny - usłyszałam za pleców.
W drzwiach stał Neville. Miał podpuchnięte, czerwone oczy, źle zapiętą, niebieską koszulę i rozczochrane włosy. Miał mrożące krew w żyłach spojrzenie... Szczerze mówiąc przestraszyłam się go!
- Co ty opowiadasz? - uśmiechnął się Draco. - My tylko oglądamy zdjęcia. Chodź zobacz jaka Luna była słodka.
- Ty świnio! Jak śmiesz zwracać się do mojej dziewczyny ! Skąd mam wiedzieć, że nie poślesz na nią śmierciozerców.
I w tej chwili wyciągnął różdżkę i skierował ją w gardło Dracona. Może to i było odważne i wiem, że mu na mnie zależy. No, ale po co się na niego tak rzucać? Przecież nic nie zrobił.
- Zostaw go! - krzyknęłam.
- Aha... Także wybrałaś po której chcesz być stronie. Życzę wam szczęścia i miłości. A teraz wychodzę, bo nie mogę na was patrzeć.
- Neville błagam!! - krzyczałam łapiąc go za rękę - Ja cię kocham! Nie odchodź ! Co ja bez ciebie zrobię? - płakałam krzyczałam, lecz na marne.
W ogóle go to nie wzruszyło. Był bezwzględny. Okropnie się zmienił... Kiedyś nie był taki. Był normalnym, skrytym chłopakiem. A teraz? Nie wiem czy to przez śmierć ojca czy przez chorobliwą zazdrość.
- Jak odejdziesz toja się zabiję! Podetnę sobie żyły! Idioto czy nie rozumiesz, że mi na tobie zależy?
Nie wiem czy zrobiło na nim wrażenie moje słowo, które zazwyczaj nie używam, czy po prostu ocknął się z jakiejś hipnozy. Zatrzymał się, objął moją dłoń i popatrzył mi prosto w oczy. Długo nie myśląc pociągnęłam go za sobą. Biegliśmy po schodach wprost do mojego pokoju. Przed drzwiami zasłoniłam mu oczy i odsłoniłam dopiero gdy weszliśmy do środka. Stanęliśmy przed ścianą i patrzyliśmy się na zdjęcia, które na niej powiesiłam. Był tam ogromny, niebieski napis PRZYJACIELE, a pod nim zdjęcia Neville'a, Ginny, Rona i Hermiony. Zrobiłam to niedawno, myślałam, ze jak powieszę fotografię to oni ta naprawdę staną się moimi przyjaciółmi. Wariatka ze mnie. Zerknęłam na Neville'a, patrzył się z lekko uchylonymi ustami. Może nie wierzył w to co widzi? W końcu wyciągnęłam rękę i zdarłam jego zdjęcie. Lekko się wzdrygnął... Pomyślał, że przestał być moim przyjacielem... I dobrze pomyślał. Nad łóżkiem czerwonym flamastrem napisałam wielki napis : UKOCHANY, ozdobiłam go sercami i kwiatkami a niżej przykleiłam zdjęcie Neville'a. Uśmiechnęłam się do niego i .... pocałowałam w usta. Po raz pierwszy od dawna zobaczyłam blask w jego oczach. Nie wyglądał już jak zdołowany człowiek, był tym chłopcem, którego zapamiętałam. Wstydliwym, nieśmiałym, a zarazem ogromnie przystojnym. TRACH! Coś uderzyło w dole domu. Zerwałam się na równe nogi, ale nie zdążyłam nic zrobić, bo nagle sufit spadł na ziemię. Wyczołgałam się spod gruzów szukając wzrokiem Neville'a. Nigdzie go nie było! Z dołu były słyszalne krzyki, jakiś nieznajomych mężczyzn.
- Gdzie on jest? - dobiegał głos, w którym był słyszalny szantaż.
- W sypialni!
- Kłamiesz!
Zaraz, zaraz czy to głos mojego tatka? Co robi tata z jakimś facetem? I kto jest w sypialni? Podczołgałam się trochę bliżej. Widziałam tylko jakiegoś śmierciożerce, który omijając gruz wchodził do sypialni. Chyba wychyliłam się zbyt mocno, bo boleśnie upadłam na parter.

Neville Longbottom



  Śmierciożercy...Po co oni tu przyszli? Po kogo? Po mnie? Po Lune? Pewnie Malfoy ich na nas nasłał. Chciał się przypodobać kolegą, że złapał nas w sidła. Luna jak naiwna mu wierzyła. Nagłe nawrócenie, mówienie o swojej ciotce jak o hienie... Najgorsze jest to, że przeprosił mnie po to, żeby zdobyć moje zaufanie. Ale chyba jeszcze ostatnim kretynem nie jestem : nie uwierzyłem gnojowi.
  Byłbym już teraz nie żył, gdybym nie odwrócił się, żeby znaleźć Lunę, duża cegła spadła przed moim nosem. Przez moją głowę przeszedł tępy ból. Czułem jak krew spływa po moim czole. To nie było ważne... Teraz obchodziła mnie tylko Luna! Wyczołgałem się spod sterty gruzu i pobiegłem w stronę schodów. Zbiegłem najszybciej jak potrafiłem i oczywiście musiałem się potknąć. To moje cholerne szczęście...
- Luna!! Co ci jest?! - wystraszyłem się.
Powoli wstała z ziemi. Leciała jej krew z nosa, a policzki miała podpuchnięte. Spojrzała na mnie troskliwym wzrokiem. Dotknęła moje czoło i pogładziła włosy. Na jej rękach był moja krew. Nie brzydziła się jej. W końcu nie wytrzymałem i przytuliłem ją .
Nagle z salonu usłyszeliśmy krzyki. Zerwaliśmy się na równe nogi i pobiegliśmy sprawdzić co się dzieje.
- Podły krętaczu, nie wykonujesz rozkazów Czarnego Pana!
Był to szczupły śmierciożerca, średniego wzrostu. Co jedno słowo kopał Malfoya w brzuch. Wił się z bólu, ale on nie przestawał, wręcz przeciwnie kopał go coraz bardziej.
- Dość! Wystarczy! - krzyknęła Luna podchodząc do Śmierciożercy.
- Kogo ja tu widzę... Córeczka Lovegood'a. No, no, no... ją też zabieramy.
- Coo? Przecież obiecałeś, że jak powiem ci gdzie jest syn Malfoyów zostawisz moją córkę w spokoju.
-Obiecywałem? Pamiętasz coś, Jugson?
Mężczyzna zaprzeczył kiwając głową. Tata Luny był załamany. Krzyczał i prosił, ale oni byli nie ubłagalni. W końcu uciszyli go zaklęciem Crucio. Wtedy nie wytrzymałem. Podbiegłem do tego cwaniaka i z całej siły uderzyłem go pięścią. Mężczyzna zachwiał się. Kiedy odzyskał równowagę miał mocno krwawiący nos. No nieźle... chyba mu złamałem.
- Kolejny zasrany żołnierzyk? Błaznów mamy pod dostatkiem. Dobra, ale skoro nalegasz weźmiemy waszą całą trójkę.
Złapali nas za ręce i mocno ścisnęli, tak, że nie sposób było się wydostać. Teleportowaliśmy się...Po raz pierwszy w życiu to zrobiłem... Okropne uczucie. Tak jakby rozrywało mi wnętrzności. Opadłęm w końcu na zimną ziemie. Czoło coraz mniej piekło... Pewnie krew powoli zasychała.
- Draco jak śmiesz nie wykonywać rozkazów twojego pana!
Poznałem ten głos... Głos, który towarzyszył mi w koszmarach. Nienawidziłem go, przerażał mnie! A dotyczący mu zazwyczaj śmiech przyprawiał mnie do płaczu.
- Wracaj do domu! Jugson zaprowadź go! Choćbym miała zabić wszystkich idiotów na tym świecie Draco ma to zrobić!
Tak to ona! Ta głupia bestia - Bellatrix Lestrange! Nienawidzę jej jak psa! Gdyby nie ona to moi rodzice by teraz żyli!
- Oooo ! Co za niespodzianka! Nasz mały, słodziak Nongbottom - przykucnęła obok mnie, udając dziecinny głos.
- Smutno teraz bez mamusi i tatusia, co? Nie ma się komu wypłakać? Biedaczek... mamusia zbzikowała...
   Głupia małpa! Nabrałem ślinę w usta i oplułem twarz wrednej baby! Oburzona wstała i otarła swoją twarz rękawem.
- Widzę, że chcesz skończyć jak swoi kochani, beznadziejni rodzice, co? Wielka odwaga... też coś! Ciekawe dlaczego błagali o śmierć. Woleli umrzeć niż cierpieć! Pff... bardzo wielka odwaga! Byli nędzni jak ty... Crucio!
  Nie rozumiem dlaczego, ale zaklęcie mnie nie ugodziło! Byłem przekonany, że właśnie przeszyje mnie ogromny ból, a tu nic... To było tak jakby się ode mnie odbiło. Zdziwiona, a zarazem zdruzgotana jak dziecko, które nie dostało wymarzonej zabawki podeszła do mnie bliżej i tylko kopnęła w twarz. Swoim obcasem rozcięła mi policzek.
- Zabrać ich wszystkich ! - krzyknęła.
 Coraz mniej kojarzyłem co ze mną się dzieje. Byłem cały opuchnięty i oblany krwią. Jeden ze Śmierciożerców ciągnął mnie za rękę jak bezwładną kukiełkę. Powieki ciężko mi opadały... Czułem, że moje życie się już kończy. Zaczynałem zasypiać, lecz nagle zostałem obudzony z transu... Bezczelnie zostałem wepchnięty do zimnej, mokrej piwnicy. Tak traktuje się ludzi? W ciemności dostrzegłem zarys jakiegoś człowieka.
- Luna? - spytałem chcą się upewnić, że to nikt obcy.
Zarys robił się coraz dokładniejszy... To nie była Luna, to był jakiś mężczyzna. Podchodził coraz bliżej. Jego ubrania były kompletnie przemoczone, a włosy pokryte kurzem.
- Pan Lovegood? Skąd pan się tu wziął?
Tata Luny siedział tuż przy mnie. Był okropnie zmartwiony. Pewnie myślał, że zamiast mnie zamknięto to jego córkę.
- Z Luną wszystko w porządku? - zapytał gorączkowo.
- Nie mam pojęcia - wyszeptałem.
Opuścił głowę na dół. Współczuję mu okropnie. Pewnie myśli, że to przez niego tu się znaleźliśmy.
- Zacznie się teraz prawdziwa wojna! Musisz chronić Lunę! Ufam ci... Mi nie wiele czasu zostało. Nie mogę wam pomóc... Ja popełniłem za wiele błędów. Teraz was czas musicie walczyć!
- Ale szkoła... Przecież Luna ma sumy!
- A za rok teleportacje... No i co z tego? Nie możecie czekać! Musicie działać!
Przełknąłem głośno ślinę... A więc to prawda... Zaczęło się... Teraz już żaden czarodziej nie jest bezpieczny.

************************
Czytasz = Komentujesz

Witam kochani!  W końcu znalazłam trochę czasu, żeby coś napisać. Wiem rozdział nie jest genialny... Teraz na serio nie mam czasu. Niedługo będę miała urodziny :D Wiem, chwalę się... I ten rozdział dedykuję wszystkim, trzynastolatką :) < tak mam trzynaście lat :) > 

piątek, 19 września 2014

~Rozdział piąty~ Rozpacz

Luna Lovegood



  Neville długo to przeżywał. Jego tato odszedł... Już nigdy nie spojrzy mu w oczy, już nie usłyszy słowa z jego ust. Jednak na zawsze pozostanie w jego sercu. Troszkę to dziwne... On nie pamiętał Neville'a, przecież stracił pamięć. A ostanie słowa swego życia wypowiedział z ogromną świadomością. "Synku, jestem z ciebie dumny, to właśnie ty będziesz wielkim człowiekiem ..." On chyba nigdy nie nazwał go swoim synem. Tata opowiadał, że przed śmiercią ludzie chorzy stają się jakoś bardziej sprawni, czy to też może chodzić o umysł?
Neville upierał się, że nigdzie nie odejdzie, mówił, że musi poczekać na pogrzeb. Chce pochować swego ojca godnie. Nie dziwię się mu. Podobno jego tata był aurorem i to bardzo dobrym...
- Jak się czujesz? - zapytałam podchodząc do ubranego na czarno Neville'a.
Spojrzał na mnie wstrząsającym, smutnym wzrokiem... Oczy miał podpuchnięte, a policzki poczerwieniałe. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Pokiwał tylko głową. Nie mam pojęcia czy nie wiedział co powiedzieć, czy po prostu uznał za stosowne, żeby milczeć, ale mi to wystarczyło...
Usiadłam obok niego na krześle i patrzyłam w jego zapłakane oczy. Nie spojrzał na mnie... Jego wzrok wlepiony był w trumnę. Zawahałam się... Spojrzałam dookoła, sama nie wiem dlaczego, chciałam się upewnić czy nikt nie widzi? Powoli moja ręka zawędrowała do ręki Neville'a i na niej spoczęła. On nie ruszył się, jego usta tylko lekko zadrgały.. Jego babcia skarciła mnie wzrokiem, dlatego szybko  schowałam swoją rękę w falbanach sukienki. Ona mnie nie lubi... To oczywiste. Pewnie ma mnie za idiotkę. Myśli, że oszukuję Neville'a? Może, niby jestem z nim na pokaz? Nie... ona po prostu nie może tego zaakceptować, że je wnuk dorasta. W końcu ma już szesnaście lat.
- ... Właśnie dziś żegnamy wielkiego człowieka, Franka Longbottoma. Człowieka wielkiego i wspaniałego. Był naszym bohaterem i taki zostanie w naszych sercach. Zostawił swą matkę, żonę i dziecko, ale z nadzieją spotkania się w Innym Świecie. Był on jednym z najwybitniejszych aurorów i co do tego nie ma wątpliwości, jednak są na tym świecie bestie, bo raczej ludźmi nie da się ich nazwać... Zniszczą to co dobre i okaleczą ludzi na całe życie...
  Ukradkiem spojrzałam na Dracona. Stał gdzieś z tyłu i patrzył się na swoje palce. Ścisnął mocno usta, tak jakby walczył ze samym sobą. Nie jestem pewna, ale chyba srebrzysta łza spływała po jego twarzy. Wiem, że Draco to wrażliwy chłopak, ale nie wzruszył się śmiercią ojca Neville'a... Nie... chodziło o coś innego. Na wzmiankę o swojej ciotce poczuł ból. To właśnie osoba z jego rodziny jest tą wstrętną hieną.
  Na cmentarzu było strasznie... Pewnie szczególnie dla Neville'a. Nienawidzę pogrzebów. Najgorszy jest moment kiedy trumna ląduje w ziemi i uświadamiasz sobie, że już nigdy nie zobaczysz tej osoby.
- Ślicznie wyglądasz - usłyszałam głos za sobą.
Był to Draco próbujący wymusić uśmiech. Nie odpowiedziałam na ten komplement. Uważam, że był co najmniej niestosowny. Podeszłam bliżej do Neville'a, który wciąż kucał nad zakopaną, już w ziemi trumną. Nie spojrzał na mnie, chociaż wiem, że widział jak podchodzę. Czasem zastanawiam się czy on w ogóle mnie lubi. Nigdy mi nie powiedział, że ładnie wyglądam, nie pochwalił za jakiś pomysł... kompletnie nic! Trochę czułam do niego złość, ale próbowałam go usprawiedliwiać, że jest nieśmiały, że nie am odwagi do kobiet, a poza tym teraz przeżył wielką traumę.
- Teraz nic mnie tu nie trzyma - odwrócił się do mnie i bez wahania powiedział.
Przełknęłam ślinę. Kiedyś błagałam, żebyśmy uciekli razem z Draconem, znaleźli jakąś kryjówkę przed śmierciożercami, ale on odmawiał, a teraz...
- Zrobię wszystko, żeby pomóc tym, którzy pragną tego co ja. Śmierci tych hien a w szczególności Voldemorta.
 Lekko się wzdrygnęłam. Prawie nigdy nie wypowiadał tego imienia. Po chwili milczenia objęłam go i wyszeptałam :
- Dobrze i ja ci w tym pomogę, ale teraz już choć. Nie możesz przecież zostać tu cały dzień...
Posłusznie wstał, ale swoje załzawione oczy skierował jeszcze na datę śmierci swego ojca. Zapewne na zawsze rok 1996 zostanie dla niego rokiem śmierci i żalu. Trzymając go za rękę pociągnęłam go w stronę jego babci, która oczywiście przeszyła mnie spojrzeniem.
- Trzymasz się Neville? Czy może uważasz, że skończyła się twoja męczarnia, co? - zadrwiła.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Jego własna babcia wygaduje takie rzeczy! To musiało być straszne.
- Babciu, no co ty? Przecież ja tatusia kocham. Nie mam pojęcia jak teraz będzie bez niego - tłumaczył się, a jego oczy były coraz bardziej czerwone.
- To dlaczego nie przyznawałeś się do niego? Dlaczego ukrywałeś jego istnienie?
- Przecież ja nie ukrywałem! Nikt nie pytał to co miałem opowiadać! A z resztą i tak mnie nikt nie lubił, wiesz, ze się ze mnie wyśmiewali... Ty byś wolała mieć za wnuka Harry'ego Pottera!
- A żebyś wiedział...
Wtedy Neville nie wytrzymał i uciekł ciągle płacząc. Nie dziwię się usłyszeć takie słowa od babci... Nie mam pojęcia czy to był aż taki dla niej wstrząs, że zaczęła mówić od rzeczy, czy rzeczywiście dusiła to w sobie od kilku lat...


Neville Longbottom



  Nie mogę o tym pisać, o tym jak potraktowała mnie babcia... Nie mogę i nie chcę! Teraz wiem, że nie mam po co wracać do domu.  Jak pomyślę o pogrzebie i o tym wszystkim to po prostu szlag mnie trafia. Kiedy wybiegłem jak oparzony gdy babcia bezczelnie mnie oskarżała musiałem oczywiście natrafić na tego wstrętnego Malfoya. Pfu! Jak śmiał przychodzić na pogrzeb mojego ojca! Przecież to jego ciotka doprowadziła go do tak tragicznego stanu. Spojrzałem na niego z odrazą i poczułem jakąś falę odwagi, która  nagle do mnie napłynęła. Od zawsze się go bałem... Tyle razy w szkole "ćwiczył" na mnie zaklęcia, za każdym razem gdy go spotkałem wychodziłem z tego poszkodowany. Ale teraz było inaczej... I to nie dzięki temu, że jestem osiem centymetrów wyższy. Nigdy moje metr osiemdziesiąt trzy nie robiło na nikim wrażenia. To chodziło o coś innego. Teraz  po śmierci taty czuję się odważniejszy i jakiś bardziej pewny siebie. Na pewno dużo pomogła mi też znajomość z Luną.
- Expelliarmus! - krzyknąłem wyciągając z kieszeni różdżkę.
- Za co?! - wykrzyczał Malfoy, ze zdziwieniem rozglądając się za zgubą.
- Za te wszystkie lata, wstrętny śmierciożerco. Przez ciebie i twoją rodzinę cierpi moja rodzina!
- Ale przecież nie ja, to moja ciotka... Cholera, przecież rodziny się nie wybiera, no nie?
Nie słuchałem go. Wyrzuciłem za siebie jego różdżkę w geście obojętności i lekceważąc go po prostu odszedłem.
Luna błagała mnie żebyśmy poszli do jej taty. To zrozumiałe, że chce odwiedzić ojca, ale ja nie miałem ochoty na nic. Czułem się jak bezdomny, nie mający dokąd wracać.

Kochana  Babciu!
Jest mi przykro, że tak o mnie myślisz. Nie wrócę do domu, 
nie mam po co. Wiem, że nie siedzisz w oknie i nie oczekujesz na moje przyjście. 
Wolisz za syna Harry'ego Pottera. Pewnie zabłądzę, zakatują mnie wilkołaki, dementory...
Lecz nie chcę wracać. Od dziś będę prowadzić życie samotnie. Może jeszcze będziesz kiedyś ze mnie dumna. Odwiedzaj mamę, ją kocham ponad wszystko i zrobiłbym dla niej wszystko. Zapewne po utracie taty bardzo cierpi zapewnij, żeby miała wszystko czego potrzeba. A najlepiej wyjedźcie za granicę, teraz w Anglii nie ma co liczyć na bezpieczeństwo. Być może zacznie się prawdziwa wojna. 
                            Twój wnuczek Neville

W sumie jestem ciekawy czy babcia odczyta ten list, czy gdy zobaczy mój podpis spali go w kominku. Chciałbym, żeby były bezpieczne. Nie przeżyłbym utraty kolejnej bliskiej osoby. 

Dom Luny był ładny, ale przez moje zapuchnięte oczy wszystko wydawało mi się rozmazane. Weszliśmy przez furtkę, a w progu stał jej ojciec. Mężczyzna o spadających na ramiona włosach i z lekko zezującym okiem.
- Luna - ucieszył się widzą c swoja córkę. 
Ona rzuciła się mu w ramiona i zastygli w uścisku. To był piękny widok, zawsze marzyłem, żeby mieć takie relacje z tatą, żeby tak bez słów się zrozumieć, po prostu paść sobie w objęcia. 
- Tato, to jest mój... chłopak Neville, Neville Longbottom - uśmiechnęła się Luna ciągnąc mnie za rękę. 
- Syn tych Longbottomów... 
Nie zdążył dokończyć, bo córcia szturchnęła go łokciem. 
- Tatku, Neville dopiero pożegnał swojego ojca... 
- Oj przepraszam nie wiedziałem. 
Tylko nieśmiało się uśmiechnąłem. Zawsze nie wiem co mam robić w takich sytuacjach. 
- A to Draco Malfoy, mój przyjaciel ! - uśmiechnęła się Luna wskazując na tego wstrętnego zdrajcę!
Niczym nie skrępowany blondynek, podszedł do jej ojca i wyciągnął rękę na powitanie. Trzeba być bezczelnym! W ogóle matka nie nauczyła go kultury? Zdrajcy nie powinni podawać od tak ręki!
- To jest ten syn tego śmierciożercy... - bardziej stwierdził niż zapytał. 
No i teraz szanuję jej ojca. W porządku facet. Nie wyciągnął ręki, a dłoń Malfoya zachwiała się i powoli opadła na dół i jakby nigdy nic uśmiechnął się do niego wystawiając swe paskudne zęby. Luna była nieco oburzona. I ruchem ręki zaprosiła nas do środka. Co prawda jej tatuś zmierzył Malfoya niezbyt miłym spojrzeniem, ale nie zakazał mu wyjść. Wnętrze domu, że tak powiem nie było w moim guście. Zapełnione było różnymi, zapewne niepotrzebnymi rzeczami, a na podłodze było pełno wydań "Żonglera". Malfoy podniósł jedną z nich i zaczął czytać na głos : 
- Więźnie Azkabanu uciekli, między innymi Bellatrix Lestrange... O ta wstrętna ciotka, która wciąż powtarzała mi, że służba Czarnemu Panu to największy zaszczyt. Pff... też coś! Takich trzeba zamykać u Świętego Munga. 
Ksenofilius Lovegood - tata Luny nalewając herbatę spojrzał na Malfoya ze zdziwieniem, jednak myślę, że i tak nie zmienił o nim zdania. 
- W jakich okolicznościach zmarł twój ojciec? - zapytał nagle przenosząc wzrok z Dracona na mnie. 
Zakrztusiłem się herbatą. Byłem zdziwiony nagłym pytaniem. Trochę się ogarniając powiedziałem : 
- Zmarł śmiercią naturalną. Trzymał mnie za rękę... I nagle jakby mu się wszystko przypomniało, powiedział do mnie, ze jestem jego synem, i że kiedyś będzie ze mnie dumny. 
  Na samo wspomnienie o tacie zrobiło mi się ogromne smutno. Kochałem go pomimo tego, że uważał mnie za obcą osobę. Teraz będzie mi go ogromnie brak, ale zawszę będę go mieć w sercu. 

********************************

Dziękuję wszystkim moim czytelnikom, szczególnie dla Kasia, Arlandia, herbivi-cus i Grey Angel. Grey Angel. I to właśnie wam dedykuję ten rozdział. 
Zapraszam was też na mojego drugiego bloga wyslemycisedeszhogwartu.blogspot.com . Przepraszam, ze tak rzadko dodaje posty, ale nie mam dużo czasu. Myślę o zawieszeniu blogów... Jeśli chcecie, żebym dalej pisała drugi blog musi mieć więcej czytelników. 


sobota, 6 września 2014

~Rozdział czwarty~ Opowieść śmierciożercy

Luna Lovegood


Czuję się trochę głupio. Neville jest dla mnie za dobry. To co zrobił ostatnio było wielkim gestem. Nie miałam pojęcia, że tak cierpi. Chyba to gorszę od śmierci. Niby ma się przy sobie tą bliską osobę, ale jednak jakby była za szklaną szybą, tak jakby istniała tylko w marzeniach. Ale naprawdę zdziwiło mnie to, że nazwali mnie swoją córką. Nie wiem czy to dobrze... No tak, kocham Neville, ale czyżby myśleli, że może w przyszłości będę ich synową? Nie to niemożliwe! Przecież oni nawet Neville nie pamiętają... W takich momentach uświadamiam sobie, jak bardzo brakuje mi taty. To prawda widuję go na wakacjach i w święta, ale to stanowczo za mało. Strasznie bym chciała, żeby poznał Neville. Ale niby jak? On pewnie w święta odwiedzi babcię, a ja będę za nim tęsknić.

Biegłam sobie zastanawiając się czy na deser będzie budyń czy szarlotka, aż przy łazience usłyszałam jakieś krzyki. Co prawda to była łazienka dla chłopców, ale skoro Jęcząca Marta  może to czemu nie ja? Jestem gorsza, czy coś? Zerknęłam przez dziurkę od klucza, ale nie wiele widziałam. Dostrzegłam tylko białą koszulę i tył Marty. Dobrze, że nikogo nie było na korytarzu, bo pomyśleliby, że jeszcze podglądam chłopców, ale ja przecież tego nie robiłam! A zresztą, i tak mnie mają za wariatkę... Słyszałam głos Marty, co prawda trochę nie wyraźny, ale jednak.
- Nie płacz błagam! Powiedz o co chodzi! Ja ci pomogę, będzie dobrze, tylko powiedz - usłyszałam zza drzwi .
Słychać było płakanie. Nie miałam pojęcia kto tak jest. Marta jęczała jak oszalała.
- Nie mogę, zabiją mnie! - to był Draco Malfoy. Ten z szóstego roku... Ten ze Slytherinu, tato opowiadał mi, ze jego ojca wsadzili do Askabanu...
Po co miałby płakać, przez to, że jego tata wylądował w więzieniu? Ja w sumie bym płakała...
Weszłam do łazienki. Jakby coś to zaplanowałam, że niby szukam Neville, ale w sumie i tak to by było dziwne. Draco odwrócił się ukradkiem otarł łzy, był mokry, bardzo mokry. Jęcząca Marta zmierzyła mnie spojrzeniem, chciała mnie wyprosić, ale nie zwracałam na nią uwagi.
- Podsłuchiwałaś? - zapytał krzycząc z wściekłości.
- Nie - skłamałam.
Chyba chciał na mnie popatrzyć jak na coś gorszego, jakby patrzył na coś obrzydzającego, ale mu nie wyszło. Skrzywił się tylko. Milczeliśmy, żaden z nas nie miał odwagi cokolwiek powiedzieć. Marta wskoczyła do sedesu rozpryskując z niego wodę. On usiadł. Chyba się podał.
- Coś się stało? - zapytałam klęcząc obok niego.
Spojrzał na mnie i przesunął się, aby być dalej ode mnie.
- Jeśli chodzi o to, to nie jestem mugolakiem. Podobno twój ojciec nienawidzi mugolaków. Ja jestem czystej krwi. Dlatego nie możesz się ode mnie odsunąć, chociaż gdybym była mugolakiem to i tak nie widziałabym powodów, żebyś...
- Nie o to chodzi - przerwał mi gapiąc się w kolana - Mój ojciec, nie jest taki zły... A mama to już na pewno. Chodzi o coś innego, dużo gorszego. To Czarny Pan... - ścisnął oczy a po jego bladych policzkach ciekły liczne łzy.
- To on, to przez niego. On nas zmusił. Myślisz, że tego chcę? Ja nie jestem mordercą ! - nie rozumiałam o co mu chodzi, ale pozwoliłam mu ciągnąć dalej. To bardzo pomaga, kiedy człowiek może się otworzyć.
- On... Czarny Pan kazał mi ściągnąć tu śmierciożerców i zabić Dumbledore.
Zamarłam. Zabić naszego dyrektora? To wielka odwaga... Co ja mówię to haniebny czyn !
Spojrzał na mnie miał czerwone oczy, trzymał się za lewą rękę i podwijał rękaw koszuli. Nie rozumiałam o co mu chodzi. Ale po chwili wzdrygnęłam się, bo przed moim oczami okazał się mroczny znak! To okropny znak z ludzką czaszką wypluwającą węża. Zawsze mnie przerażał...
- Jesteś śmierciożercom? - zapytałam po chwili wahania.
On tylko pokiwał głową. Wypalony znak robił się coraz czarniejszy i pulsował na ręce.
- Ja tego nie chciałem, zostałem zmuszony. Myślisz pewnie, że jestem potworem, nienawidzi szlam, głupi śmierciożerca zapatrzony w sobie, tak? Od małego dorastałem ze śmierciożercami. Ciotka, ojciec, matka, w sumie to chyba cała rodzina... Dookoła mnie były czarno magiczne przedmioty. Byłem trochę zbyt ciekawskim chłopcem i jakoś tak się stało... A moja ciotka robiła wszystko, żeby interesowała mnie czarna magia. Niby jesteśmy szlachetnym rodem, ale ja czuję się jak zdrajca krwi... Tylko mama opowiadała mi bajki na dobranoc gdy byłem mały. Najchętniej wysłuchiwałem "Opowieści o trzech braciach" i "Włochate serce". Z mamą potrafiłem się uśmiechać, wtedy byłem normalnym chłopcem, ale kiedy przychodziła ciocia... Wpajała mi historię o Czarnym Panie, opowiadała, że to największy czarodziej wszech czasów i że byłaby dumna gdym mógłbym mu w czymś pomóc. Chcieli mnie zapisać do innej szkoły, żebym szlifował swoje czarno magiczne zdolności, ale mama się nie zgodziła, ona chciała, żebym był normalny, chciała żebym choć ja nie został jego sługą. Ona mnie kochała... Z resztą dalej kocha. Zrobiłaby dla mnie wszystko, nie wyrzekłaby się mnie... to dobra kobieta. Jestem idiotą, boję się go... Voldemort zniszczył mi życie - ścisnął oczy tak mocno, że na czole pojawiły się żyły. Nienawidził tego imienia...

Neville Longbottom





Czy Luna jest normalna? Ona chyba chce, żebym zwariował! Jej pomysł był niedorzeczny! Mam zaufać palantowi, który jest śmierciożercom? Dzisiaj wieczorem, jak zwykle włamała się do pokoju wspólnego, ale tym razem z Malfoyem!
- On nie jest zły! On po prostu nie miał wyboru! To przez Sam-Wiesz-Kogo! - krzyczała.
- On jest Ślizgonem! Wiesz jacy oni są...
- Nie każdy Ślizgon jest palantem - przerwał mi natychmiast Malfoy.
- Mówisz niby o Slughornie? To, że nie jest śmierciozercom nie czyni go bohatera.
- Nie, nie o niego chodzi...
Byłem strasznie zdenerwowany. Co ta Luna wymyśla? Czy ona jest naiwna? Zadawać się z tym palantem? Wyszedłem z pokoju wspólnego bez słowa i opadłem na łózko. Ron coś mamrotał, ale go nie słuchałem. Teraz do głowy wpadały mi różne myśli. Może ona zakochała się w Malfoyu? Spodobały jej się te jego tlenione kidły. No w sumie kiedy spojrzeć na mnie i na niego widać sporą różnicę. Ja nie jestem jakimś księciem na białym rumaku, bo nawet nie lubię koni. A on? To co innego. On może dla niej zrobić co zechce. Z nim może mieć swój zamek z bajki. Pieniądze... Pff... czy to jest najważniejsze?

Szary las, dziwne jezioro... Gdzie ja jestem? Rozglądnąłem się dookoła. Byłem sam. Nie było tam nic żywego. Wiatr uderzał w moją twarz, a ja bezmyślnie szedłem na wprost. W srebrzystym jeziorze dostrzegłem coś co przypominało ludzkie płaczące oko. Przetarłem oczy, ale już go nie było. To dziwne... Czyżby mi się przywidziało? Wszystko było tu było szare i smutne. Mgła pokryła całe niebo. Za drzewami usłyszałem szelest. To nie były liście, ani jakieś zwierze. Usiadłem na polanie i wpatrywałem się w mgłę. Może niezbyt interesujące zajęcie, ale cóż innego mogłem zrobić? Mgła była wciąż gęsta i nie opadała. Z daleka dostrzegłem jakiś zarys kobiety. Była ubrana w suknię, która spadała na ziemię i topiła się w tle ziemi. Oczy miała łagodne i spokojne, a rysy twarzy szlachetne i dostojne. Skinęła na mnie palcem, tak jakby chciała, żeby za nią poszedł. Powstałem posłusznie i nie wiedząc po co kroczyłem tuż za nią. Omijaliśmy paprocie i wierzby płaczące. A jej stopy stąpały po ziemi bezgłośnie i z dziwną lekkością. Trochę mnie to zdziwiło, bo moje kroki było można usłyszeć z oddali. Stanęła. Jej oczy paczy prosto na mnie. Dotknęła ręką serca i zniknęła wśród mgły. Nie pozostawiła mnie samego. Wśród drzew leżał konający człowiek, wił się z bólu i jęczał. Podbiegłem do niego i z przerażenie rozpoznałem twarz cierpiącego. Był to mój ojciec... Oczy mrużył i w głębi duszy błagał o śmierć. Klęknąłem obok niego i zacząłem płakać, ale za sobą usłyszałem kolejny pisk. Odwróciłem swoja głowę, lecz oniemiałem... to byłą moja mama. Objąłem ją natychmiast krzycząc. Dosłyszałem jeszcze czyjś śmiech, śmiech tryumfu. To była Bellatrix Lestrange. Na jej twarzy widniała radość. Cieszyło ją kiedy ktoś cierpiał, tak jak dziecko cieszy zabawka. Różdżkę kierowała w moich rodziców...

- Neville wstawaj! Neville musimy uciekać!
Otworzyłem oczy i dostrzegłem Lunę. To był sen... Jeszcze nigdy nie miałem tak realnego snu. Luna jednak nie obchodziły moje uczucia. Odkryła mnie i próbowała wyciągnąć z łóżka. Kiedy wstałem zobaczyłem, ze jest spakowana.
- Gdzie idziesz? - zapytałem przecierając oczy.
- Idziemy do mojego ojca. Tam będziemy bezpieczni przez jakiś czas. Musimy ukryć Dracona, bo śmierciożercy mogą tu być lada chwila i kiedy dowiedzą się, że Draco nie chce zabić to oni zabiją jego...
- Muszę iść do Świętego Munga - wypaliłem sam nie wiedząc czemu. Chyba po prostu chciałem się upewnić, że rodzicom nic nie jest.
- Coś się stało? - zapytała na mnie podejrzliwie.
- Nie, chciałem tylko odwiedzić moich rodziców. Pozwól, że zanim się ukryjemy pożegnam się z nimi.Kto wie, może mnie  już nie zobaczą. Może już nikt mnie nie zobaczy, bo pewnie zginiemy... Śmierciożercy nas ścigają, Sama-Wiesz-Kto wciąż jest na wolności, a w dodatku udajemy się na wędrówkę z śmiercożercom. Kto wie może wyda nas swoim kolegom...
- Przestań! Proszę cię Przestań - nagle łzy pokryły jej śliczna twarzyczkę - Draco nie jest zły. Ty dobrze o tym wiesz.
Przytuliłem ją, bo w końcu przeze mnie płakała. Ach... chyba rzeczywiście coś czuję do tego palanta...
- Jak się tam dostaniemy? - zapytała Luna.
Nie miałem pojęcia co odpowiedzieć. Czy zawsze niepełnoletni muszą mieć kłopoty z transoprtem? Miotły odpadały...
- Może teleportujemy się ze Zgredkiem? - wtrącił głupi blondy wchodząc do sypialni.
- Żeby się teleportować musimy znaleźć się za terenami Hogwartu. To co powiecie na testarly?
- Weźmy Zgredka ze sobą. - nalegał Malfoy.

Nie lubię testarly, więc nie ma o czym opowiadać. I tak ich nie widzę. A to dziwne uczucie, kiedy leci się na czymś czego nie widać. Kiedy znaleźliśmy się za terenami Hogwartu chcieliśmy zawołać Zgredka. Ale oczywiście Malfoyowi się nie udało i bardzo dobrze. W końcu nie jest już jego panem.
- Zgredku choć do nas! Jestem przyjacielem Harry'ego Pottera! - zawołałem.
- Przyjaciele Harry Pottera są przyjaciółmi Zgredka! - krzyknął nagle się pojawiając pomiędzy mną a Malfoyem.
Po wyjaśnieniu Zgredek nie dopytywał się o szczegóły. Złapaliśmy się za ręce, skrzat pstryknął palcami i zniknęliśmy.

Szpital Świętego Munga wyglądał normalnie, jak zawsze. Wbiegłem po schodach na trzecie piętro, jak zawsze przywitał mnie Lockhart machając ręką i chwaląc się, tym, ze nauczył się pisać. Za parawanem siedziała babcia. Za często ona tu nie przychodzi. Czasem raz na miesiąc, czasem raz na dwa tygodnie... Podszedłem bliżej, nawet na mnie nie spojrzała. Kiedy spojrzałem za parawan zrozumiałem, że jest źle. Tata był cały spocony, chyba miał gorączkę. Oczy miał skierowane w sufit, a jego ręce robiły się sine. Przysunąłem sobie krzesło pod łóżko i złapałem tatę za rękę. Oczy miałem zapełnione łzami, a babcia patrzyła bezlitośnie. Kiedyś zastanawiałem się czy ona ma uczucia. Nie miałem pojęcia co właśnie teraz myśli, ale zachowała kamienną twarz. Może to po prostu twarda kobieta.
- Synku - wzdrygnąłem się, to tata patrzył mi prosto w oczy to właśnie on nazwał mnie synem !
- Synku, jestem z ciebie dumny, to właśnie ty będziesz wielkim człowiekiem - uścisnął i dłoń.
Poczułem jego kościste palce, które powoli opadały bezwładnie. Jego oczy patrzyły wciąż na mnie, ale były przyćmione jakby mgłą. Jego serce się zatrzymało.
Wybuchnąłem płaczem i wtuliłem się w bezwładne ciało taty.

***********

Ostatnio coś dawno nie dodałam rozdziału za co bardzo przepraszam, ale miałam trochę problemów z internetem. Przypominam o konkursie, który można zobaczyć rzecz jasna w zakałdce " Konkurs ".